Podroze Pana Kleksa - Brzechwa Jan (читаемые книги читать онлайн бесплатно полные TXT) 📗
– Stracilismy Telesfora. Zostanie tu juz na zawsze.
Istotnie, gdy po pewnym czasie podroznicy postanowili opuscic Abecje, Telesfor oswiadczyl, ze pozostaje w tym kraju, gdyz czuje sie Abeta i nie znioslby odtad widoku slonca ani ksiezyca. Zreszta, od chwili gdy sie przebudzil, doskonale mowil po abecku i plasal na czworakach z zadziwiajaca zrecznoscia.
Takie to bylo dzialanie koralowego wina.
Po obiedzie pan Kleks z nie tajona ciekawoscia zaczal wypytywac o atramentnice, ktore byly przeciez glownym celem tej podrozy. Pragnal zbadac barwe i gestosc ich mleka, aby przekonac sie, czy posiada wlasciwosci czarnego atramentu.
Nasz uczony objawial nieslychane ozywienie. Biegl dokola basenu i gwizdzac na dwa glosy, wabil atramentnice, ktore szybko z nim sie oswoily, lgnely do jego rak zanurzonych w wodzie i lasily sie do niego jak koty. Wydawaly przy tym dzwieki przypominajace skrzypienie szafy.
Pan Kleks cieszyl sie jak dziecko. Zdjal z glowy kapelusz i raz po raz napelnial go czarna ciecza, lubujac sie jej barwa i polyskiem. Wreszcie z napelnionym kapeluszem udal sie na poklad okretu, a po chwili wrocil wymachujac z daleka arkuszem papieru, na ktorym widnialy napisy, rysunki i kleksy.
Nie bylo zadnej watpliwosci. Mleko atramentnic znakomicie nadawalo sie do pisania. Totez pan Kleks polecil zalodze oproznic wszystkie beczki znajdujace sie na okrecie i napelnic je atramentowym mlekiem.
Abeci z ciekawoscia przygladali sie niezrozumialym dla nich zabiegom pana Kleksa i usmiechali sie uprzejmie obojgiem ust.
– Patrzcie! – wolal pan Kleks. – Coz za gestosc! Z jednej szklanki plynu mozna otrzymac sto flaszek doskonalego atramentu. Wielki Bajarz bedzie mogl utrwalic swoje piekne bajki. Kazdy bedzie mogl pisac czarnym atramentem. Pozyskacie wdziecznosc calego narodu. Niech zyja atramentnice!
Bajdoci skakali z radosci. Kapitan nie tracac czasu zabral sie do pisania nowej bajki. Po napelnieniu dwunastu beczek atramentowym mlekiem marynarze odspiewali bajdocki hymn narodowy, zaczynajacy sie do slow: „Chwalmy Wielkiego Bajarza, co nas bajkami obdarza”.
Tylko kucharz Telesfor siedzial na uboczu i mowil po abecku sam do siebie:
– Zostane tu juz na zawsze. Chce byc Abeta do konca zycia. Bede pil koralowe wino i czarne mleko. Bede wymyslal dla Abetow nowe potrawy z gwiazd morskich i z wodorostow. Otoz to wlasnie. Tra-la-la!
Pan Kleks przygladal mu sie z wyrazem glebokiego wspolczucia. Znal dzialanie koralowego wina, wiedzial wiec, ze dla Telesfora nie ma juz ratunku. Istotnie, Telesfor na oczach wszystkich zaczal sie kurczyc i ku ogolnemu zdumieniu pod wieczor przeistoczyl sie w prawdziwego Abete.
– Stracilismy kucharza – rzekl pan Kleks – ale za to zyskalismy atrament. Mozemy wracac do Bajdocji.
Nastepnie przemowil do Abetow:
– Kochani przyjaciele! Poznalismy wasza wspanialomyslnosc i jestesmy przekonani, ze pozwolicie nam wsiasc na okret i wrocic do naszej ojczyzny. Dziekujemy wam za goscinnosc i za cudowne atramentowe mleko. Zegnamy was w imieniu wlasnym oraz wszystkich moich towarzyszy podrozy. Ababa, abaab, abbab!
Ten koncowy okrzyk w jezyku abeckim oznaczal: „Niech zyje Abecja!”
– O waszym losie zadecyduje krolowa Aba – oswiadczyl jeden z Abetow. – Mamy rozkaz, aby was do niej przyprowadzic. Chodzcie. Trzeba uszanowac jej wole.
Pan Kleks uwazal to za zbedna strate czasu, ale dobre wychowanie, a zwlaszcza dociekliwosc badacza wziely gore nad pospiechem. Udali sie przeto za swym przewodnikiem.
Wedrowka przez krety korytarz trwala juz dobra godzine, gdy naraz ukazal sie jego wylot i podroznicy staneli jak wryci, olsnieni wspanialym i nieoczekiwanym widokiem. Znalezli sie bowiem nad jeziorem, ktorego przeciwny brzeg ginal na odleglym horyzoncie. Woda w jeziorze byla przezroczysta jak szklo i miala barwe lazuru.
Na wybrzezu, dokola jeziora, w rownych odstepach wznosily sie ciosane w bursztynie wysokie grobowce zmarlych krolow Abecji, a na kaz-dym z nich stal zar-ptak jasniejac plomieniem swych pior az po kres widnokregu. U stop grobowcow, posrod karlowatych pasowych krzewow, zlote i srebrne pajaki snuly pracowicie swoja nic, zamykajac dostep do jeziora.
Z dala od brzegu, na plywajacej wyspie, mieszkala krolowa Aba.
Spoczywala na wielkiej muszli, dzwiganej stale przez siedmiu siedmiorekich Abetow.
Na powitanie przybylych wyspa podplynela do brzegu i krolowa uniosla sie na muszli. Na jej widok nawet pan Kleks nie zdolal powstrzymac okrzyku zdumienia. Zamiast spodziewanego stworu o szesciu rekach i jednym oku zeglarze ujrzeli mloda, piekna kobiete, ktora obdarzyla ich skinieniem dloni i wdziecznym usmiechem. Abeci na znak czci pokladli sie na ziemi, Bajdoci pochylili glowy, a pan Kleks, nie tracac przytomnosci umyslu, wyglosil w jezyku abeckim okolicznosciowe przemowienie, wyrazajac w nim hold i podziw dla pieknej krolowej.
W odpowiedzi na slowa pana Kleksa krolowa Aba, poslugujac sie plynnie jego ojczysta mowa, odrzekla:
– Nie naleze do dynastii wielkich krolow Abecji. Objelam panowanie na prosbe tego ludu przed siedmiu laty. Bylam zona krola Palemona, wladcy wesolej i slonecznej Palemonii. Pewnego dnia, podczas podrozy okret nasz zapadl sie podobnie jak wasz. Po wypiciu koralowego wina moj malzonek oraz wszyscy nasi dworzanie przeobrazili sie w siedmiorekich Abetow i musieli pozostac na zawsze w tym kraju. Ja jedna tylko nie pilam czarodziejskiego trunku i zachowalam ludzka postac. Poprzedni krol Abetow, Baab-Ba, tak sie tym przerazil, ze zamknal sie w przeznaczonym dla niego grobowcu, lud zas obwolal mnie krolowa. Przyjelam ofiarowana mi godnosc, gdyz nie chcialam opuszczac mego malzonka. Przybralam abeckie imie Aba i zamieszkalam na krolewskiej wyspie w otoczeniu Palemonczykow przemienionych w Abetow. Pogodzilam sie z moim losem i pokochalam moich pod-wladnych. Jesli zlozycie mi przyrzeczenie, ze o naszych dziejach nie zawiadomicie krolestwa Palemonii, pozwole wam opuscic Abecje i udac sie do ojczystego kraju.
– Przyrzekamy! – zawolal uroczyscie pan Kleks.
– Przyrzekamy! – powtorzyli za nim Bajdoci, a kapitan, nie mogac opanowac wzruszenia, urzeczony uroda krolowej, pobiegl w kierunku wyspy.
Zaplatal sie jednak w pajeczynach i dopiero przy pomocy Abetow wywiklal sie z sidel.
– Nikomu nie wolno zblizac sie do mnie. Takie jest abeckie prawo! – rzekla groznie krolowa Aba, po czym dodala: – A teraz moi straznicy odprowadza was do Wielorybiej Grani i przekaza przewodnikom z Wyspy Wynalazcow.
– A nasz okret?! – zawolal pan Kleks.
– Okret? – zdziwila sie krolowa. – Zostanie tutaj, gdyz nie znamy jeszcze sposobu podniesienia go na powierzchnie morza. Ale nie bedziecie skrzywdzeni. Oto garsc perel, ktorych wartosc wielokrotnie przewyzsza poniesiona przez was strate.
Mowiac to, rzucila do nog pana Kleksa woreczek z rybich lusek, wypchany perlami.
Zanim jednak pan Kleks zdazyl zbadac jego zawartosc i podziekowac krolowej Abie za hojnosc, piekna wladczyni Abecji rzekla rozkazujacym tonem:
– Posluchanie skonczone!
W tej chwili wszystkie zar-ptaki zgasly rownoczesnie i dokola zapanowala ciemnosc. Tylko krolewska wyspa, odplywajaca od brzegu, jarzyla sie blekitnawym swiatlem.
Abeci otoczyli podroznikow i szerokim korytarzem, wylozonym plytami z bursztynu, poprowadzili ich w kierunku Wielorybiej Grani.
Dudnienie beczek z atramentowym plynem rozlegalo sie na wszystkie strony wielokrotnym echem, utrudniajac rozmowe. Dlatego tez zarowno Bajdoci, jak i Abeci szli w milczeniu, zajeci swoimi myslami.
Ale najbardziej zamyslony byl pan Kleks.
Szarpal nerwowo brwi i raz po raz wykrzykiwal abeckie wyrazy, pozbawione wszelkiego zwiazku:
– Abba-ababa-aba-bba!
Abeci, nie chcac przerywac jego zamyslenia, dreptali w pewnym oddaleniu i szeptem porozumiewali sie miedzy soba.
Kiedy po paru godzinach marszu u wylotu korytarza zamajaczylo czerwone swiatlo, jeden z Abetow wybiegl na czolo pochodu, skinieniem dloni zatrzymal Bajdotow i rzekl: