Tajemnica Bezglowego Konia - Hitchcock Alfred (серии книг читать онлайн бесплатно полностью .txt) 📗
– Tutaj, chlopcy – zawolal policjant za pierwszym biurkiem. – Andrews i Crenshaw? Prywatni detektywi?
Skineli glowami, przelykajac sline. Policjant napisal na maszynie, na odpowiednim druku, ich nazwiska i adresy. Nastepnie wystukal nazwisko wieznia, z ktorym chcieli sie widziec, podali tez cel wizyty.
– Okay, stancie tu pod sciana.
Gdy staneli, jak im kazano, inny policjant zrewidowal ich szybko i z wprawa, czy nie posiadaja broni lub innego przedmiotu, ktory pomoglby wiezniowi w ucieczce. Pete cieszyl sie, ze nie wzial dzis ze soba swego wojskowego noza. Nastepnie pierwszy policjant zaprowadzil ich pod zakratowane drzwi, otworzyl je kluczem i wpuscil ich do srodka.
Znalezli sie w dlugim, waskim pokoju, przedzielonym wzdluz niskim, szerokim kontuarem. Na nim umocowany byl podwojny rzad trojsciennych kabin. Kabiny jednego rzedu otwieraly sie na strone drzwi, przez ktore weszli, drugiego na przeciwlegla sciane, w ktorej znajdowaly sie zakratowane drzwi, wiodace do wiezienia. Siedzacy w kabinach widzieli sie ponad bariera siegajaca wysokosci brody. Odwiedzajacy i wiezniowie mogli wiec widziec sie z ustawionych naprzeciw siebie kabin i rozmawiac, nie mogli jednak niczego sobie podac nad bariera, nie zwrociwszy uwagi dyzurujacego policjanta.
Bob i Pete usiedli w jednej z kabin. Wkrotce drzwi po drugiej stronie otworzyly sie i straznik wiezienny wprowadzil Pica. Pico usiadl za bariera naprzeciw chlopcow.
– Ciesze sie, ze przyszliscie, ale niczego mi nie trzeba – powiedzial cicho.
– Wiemy, ze nie rozpaliles tego ogniska! – zawolal Pete.
Pico usmiechnal sie.
– Ja tez to wiem. Niestety, szeryf tego nie wie.
– Ale my myslimy, ze mozemy to udowodnic – powiedzial Bob.
– Udowodnic? Jak, chlopcy?
Powiedzieli mu, co przypomnieli sobie w zwiazku z kapeluszem.
– Tak wiec – mowil Bob – o trzeciej po poludniu pod szkola w Rocky Beach wciaz nosiles kapelusz. Dopoki wszyscy nie przyjechalismy do hacjendy, nie mogles go zostawic kolo ogniska na ranczu Norrisa. A wtedy pozar juz sie zaczal, wzniecony przez kogos innego!
Picowi zablysly oczy.
– A wiec moj kapelusz dostal sie na ziemie Norrisow po wszczeciu pozaru! Wspaniale, chlopcy! Doprawdy, jestescie bardzo dobrymi detektywami. Tak, moj kapelusz musial sie tam znalezc przypadkowo lub…
– Lub ktos polozyl go tam celowo! – dokonczyl Bob.
– Zeby moc mnie falszywie oskarzyc – skinal glowa Pico. – Ale nie mozecie udowodnic, ze nosilem kapelusz w szkole. To tylko slowa.
– Tak – przyznal Bob – ale znamy prawde i teraz musimy tylko odkryc, jak kapelusz znalazl sie kolo ogniska.
– Musimy wiec wiedziec, gdzie go zostawiles – powiedzial Pete. – Miales go w szkole i pamietam, ze nosiles go w skladzie zlomu. A na ciezarowce?
– Na ciezarowce? – Pico zmarszczyl czolo. – Tak, wszyscy siedzielismy na platformie ciezarowki. Opowiadalem o mojej rodzinie. Byc moze… nie, nie jestem pewien. Nie pamietam, zebym zdjal kapelusz ani zebym go nosil!
– Musisz sobie przypomniec! – powiedzial Pete z naciskiem.
– Mysl! – naglil Bob.
Lecz Pico tylko patrzyl na nich bezradnie.
Diego westchnal ze znuzeniem i przesunal aparat do odczytywania mikrofilmow na nastepna strone starej gazety. Jupiter wyslal go tutaj do Biblioteki Publicznej w Rocky Beach, kiedy sie dowiedzieli, ze Towarzystwo Historyczne nie ma pelnego zbioru starych gazet. Diego przegladal numery tygodnika, wydawanego w Rocky Beach w 1846 roku, z okresu dwu miesiecy. Byl teraz przy czwartym tygodniu pazdziernika. Jak dotad, znalazl bardzo malo. Nic nie pisano o don Sebastianie, poza wzmianka o jego smierci. Krotka relacja byla wyraznie oparta na raporcie sierzanta Brewstera i nie wnosila nic nowego.
Diego znowu westchnal i sie przeciagnal. W czytelni panowala cisza, ktora zaklocal jedynie szum deszczu za oknami. Zabral sie dla odmiany do malej sterty ksiazek, lezacych na stole obok niego. Byly to dziewietnastowieczne wspomnienia i pamietniki miejscowych obywateli.
Diego otworzyl pierwsza ksiazke i zaczal szukac zapisow z polowy wrzesnia 1846 roku.
Jupiter zamknal kolejny, piaty, z przeczytanych dziennikow i wsluchal sie w szum deszczu za oknem Towarzystwa Historycznego. Stare, recznie pisane dzienniki hiszpanskich osadnikow byly fascynujace i Jupiter musial sobie przypominac, ze winien sie ograniczyc jedynie do zapisow z okresu, w ktorym miala miejsce ucieczka don Sebastiana. Ale na razie, nawet zapiski z tych burzliwych dni wrzesnia 1846 roku nie daly mu nic.
Zniechecony, bez wiekszej nadziei otworzyl szosty dziennik. Wreszcie chociaz nie musial sie meczyc z odczytywaniem zapisow. Szosty dziennik pisany byl po angielsku, przez podporucznika kawalerii w amerykanskiej armii najezdzcow Fremonta.
Jupiter odszukal strony z polowy wrzesnia i zaczal szybko czytac.
Dziesiec minut pozniej pochylil sie nagle, podekscytowany, i raz jeszcze przeczytal uwaznie strone w dzienniku dawno zapomnianego podporucznika. Nastepnie zerwal sie z miejsca, zrobil odbitke, zwrocil stare dzienniki historykowi i wyszedl spiesznie w deszcz.
W wieziennym pokoju odwiedzin Pico ponownie potrzasnal glowa.
– Nie moge sobie przypomniec, chlopcy. Wybaczcie.
– W porzadku – powiedzial Bob uspokajajaco. – Przejdzmy to krok po kroku. A wiec miales kapelusz pod szkola. Jupiter pamieta to wyraznie i mysle, ze ja tez. Teraz…
– Zaloze sie, ze Chudy i nawet ten Cody tez pamietaja, tylko czy zechca sie przyznac – wtracil Pete z gorycza.
– Nie zechca – powiedzial Bob. – Pete jest zupelnie pewien, ze w skladzie zlomu wciaz miales kapelusz. Na ciezarowce mowiles nam o nadaniu ziemi Alvarom. Pamietam, ze wskazywales nam miejsca, nie trzymales wiec kapelusza w rece. Bylo wietrzno i chlodno, wiec prawdopodobnie miales go dla oslony na glowie.
– Nastepnie przyjechalismy do hacjendy – podjal Pete. – Wysiedlismy wszyscy i rozmawiales z wujkiem Tytusem o posagu Cortesa. Co potem, Pico? Czy moze poszedles do domu i tam zostawiles kapelusz?
– No… – Pico myslal z natezeniem. – Nie, nie wchodzilem do domu. Ja… my wszyscy… czekaj! Tak, zdaje sie, ze pamietam!
– Co?! – wykrzyknal Pete.
– Mow – naglil Bob.
Oczy Pica blyszczaly.
– Wszyscy poszlismy prosto do stajni obejrzec rzeczy, ktore chcialem sprzedac panu Jonesowi. W stajni bylo mroczno i rondo kapelusza rzucalo mi cien na oczy. Kapelusz przeszkadzal mi, wiec go zdjalem i… – Alvaro popatrzyl na chlopcow – powiesilem na kolku przy drzwiach! Tak, jestem pewien. Powiesilem go w stajni i potem, gdy Huerta i Guerra krzyczeli “pozar”, wybieglem wraz z wami i zostawilem kapelusz w stajni!
– Wiec tam powinien byc, a nie obok ogniska na ranczu Norrisow – powiedzial Bob.
– No, to znaczy, ze ktos go zwedzil ze stajni, nim sie zapalila, i polozyl kolo ogniska, zeby wrobic Pica! – wykrzyknal Pete.
– Ale wciaz nie mamy zadnego dowodu – powiedzial Pico.
– Moze znajdziemy jakis dowod rzeczowy w stajni, jesli nie wszystko sie spalilo! – zawolal Bob. – Chodzmy, Pete, opowiedziec wszystko Jupe’owi.
Chlopcy pozegnali sie z wiezniem i wyszli spiesznie.
Pojechali prosto z wiezienia do Towarzystwa Historycznego i pedem wpadli do srodka. Jupitera juz tam nie bylo!
– Gdzie on mogl pojsc? – zastanawial sie Pete.
– Nie wiem – Bob zagryzl wargi. – Mamy dwie godziny do zmroku. Dosc czasu, zeby poszukac w stajni Alvarow dowodu na to, ze ktos skradl kapelusz Pica.
– Chodzmy wiec – zdecydowal Pete. – Moze Jupe tez tam poszedl z Diegiem.
Pobiegli z powrotem do swych rowerow. Pedalowali szybko, jadac w ulewnym deszczu do spalonej hacjendy Alvarow.