Tajemnica Jeczacej Jaskini - Hitchcock Alfred (электронные книги бесплатно TXT) 📗
– Moj Boze – westchnal Pete.
Stary Ben kopal teraz w stercie kamieni obluzowanych kilofem. Nabieral kamienie na szufle i rzucal je na ukosnie ustawione sito. Co pewien czas pochylal sie i podnosil cos z pylu. Ogladal podniesiony przedmiot, smial sie jak szalony i wkladal go do skorzanego woreczka, lezacego kolo latarni.
– Czy to sa diamenty? – zapytal Pete szeptem.
– Przypuszczam – odpowiedzial cicho Jupiter.
Ben byl tak zaabsorbowany swoim zajeciem, ze prawdopodobnie nie zwrocilby uwagi, nawet gdyby rozmawiali glosno. Woleli jednak nie ryzykowac.
– Znalazl wiec kopalnie diamentow – powiedzial Pete.
Jupiter zmarszczyl czolo w zamysleniu.
– Na to wyglada, Pete, tylko…
– Coz to moze byc innego? Nadzial sie na zyle diamentow i wie, ze znajduje sie ona na terenie Rancza Krzywe Y. Gdyby sie ktos o tym dowiedzial, musialby sie co najmniej dzielic z Daltonami, no nie? Prawdopodobnie prawnie wszystko nalezy do Daltonow. Kopie wiec po nocach i odstrasza wszystkich od jaskini.
Jupiter skinal powoli glowa.
– Slusznie. To by wyjasnilo wszystko z wyjatkiem…
– Dlaczego jaskinia jeczy i dlaczego przestaje, kiedy ktos do niej wchodzi? – wtracil Pete.
– Nie to mialem na mysli – odparl Jupiter. – Ale wydaje mi sie, ze moge wyjasnic, dlaczego jeki ustaja. Widzisz, szeryf i pan Dalton na pewno znalezli ten szyb. Nie znalezli tylko miejsca, w ktorym pracuje Ben.
Pete otworzyl usta, by zadac pytanie, i wlasnie rozleglo sie glosne dzwonienie.
– Stary Ben rzucil szufle i z zadziwiajaca szybkoscia pobiegl do malej skrzynki stojacej kolo latarni. Dotknal w niej czegos i dzwonek zamilkl. Podniosl latarnie i woreczek skorzany i skierowal sie wprost do dziury w scianie, za ktora przykucneli Pete i Jupiter.
– Szybko, Pete! – szepnal Jupiter naglaco.
Chlopcy wycofali sie za sterte kamieni. Zaledwie zdolali sie za nia ukryc, Ben wszedl do szybu. Odlozyl na bok latarnie i woreczek i ujal lezaca tu dluga stalowa sztabe, ktorej chlopcy przedtem nie zauwazyli.
W tym momencie rozleglo sie:
– Aaaaa-uuu-uu!
Tym razem jek urwal sie szybciej. Stary Ben, poslugujac sie sztaba jak dzwignia, wtoczyl do otworu w scianie wielki okragly glaz. Nie bylo teraz sladu po otworze.
– Juz wiem, co miales na mysli – szepnal Pete. – Nikt by sie nie domyslil, ze w tej scianie jest dziura.
Okragly glaz wpasowal sie idealnie w wylom, jakby zawsze tam tkwil.
– Zablokowanie otworu natychmiast zatrzymuje jek – szepnal Jupiter. – Dzwonek musi byc sygnalem od osoby obserwujacej z wierzcholka gory. Pewnie ktos wszedl do jaskini.
– Moze Bob bal sie o nas i poszedl po pomoc – szepnal Pete z nadzieja.
Stary Ben dreptal tam i z powrotem po szybie, mruczac cos do siebie.
Nawet nie spojrzal w strone sterty kamieni, za ktora ukryli sie chlopcy. Nagle zgasil latarnie. Przez moment panowala zupelna cisza, po czym znow dalo sie slyszec stapanie i pomruki. Siedzieli przykucnieci w kryjowce, czekajac w napieciu.
Pete staral sie uporzadkowac w myslach fakty, ktore zaszly tego wieczoru. Wciaz jeszcze chcial zadac Jupiterowi kilka pytan, ale wiekszosc faktow dotyczacych tajemnicy Jeczacej Doliny stala sie oczywista. Ben Jackson kopal po kryjomu w jaskini. Ktos na gorze stal na czatach. Jekliwy dzwiek byl wywolany wiatrem przedostajacym sie przez otwor wiodacy do ukrytej groty poszukiwacza. Kiedy ktos wchodzil do jaskini, pilnujacy na szczycie gory czlowiek dawal znac dzwonkiem i wtedy Ben zamykal otwor. Jek ustawal i nie bylo sladu po tym, co go wywolywalo.
Pete czul sie calkiem zadowolony z wlasnego rozumowania. Odpowiedzial sam na wszystkie pytania. Tylko – czy na wszystkie? Kim byl, na przyklad, czlowiek przebrany za El Diablo? Jaki ma on zwiazek z cala sprawa? Moze te same pytania zadawal sobie Jupe, kiedy mowil, ze cos jest nie wyjasnione?
– Pete – szept Jupitera wyrwal go z zamyslenia – ktos idzie.
Dzwiek glosu przyjaciela, tuz kolo ucha, tak zaskoczyl Pete'a, ze stracil rownowage. Uchwycil sie wielkiego glazu przed nimi i jakis kamien stoczyl sie na ziemie. Czy Ben uslyszal halas? Pete wstrzymal oddech. W chwile pozniej zobaczyli zblizajace sie rozkolysane swiatlo.
– Waldo? – glos starego Bena zabrzmial gdzies bardzo blisko ich kryjowki.
– Aha – dobieglo zza kolyszacego sie swiatla. – Jakichs dwoch wchodzi do jaskini, Ben. Lepiej zwiewajmy stad.
Rozblyslo swiatlo latarni Bena i chlopcy zobaczyli szczupla sylwetke Turnera. Skulili sie, jak mogli najnizej. Dwaj starzy ludzie stali teraz bardzo blisko.
– Jestes pewien, ze weszli do srodka? – spytal Ben.
– Zupelnie. Niebezpiecznie duzo ludzi szwenda sie po tej jaskini od dwu dni – odparl Waldo.
– Psiakrew! – zaklal Ben. – Potrzebujemy jeszcze paru dni i skonczone. Trudno, nie ma co sie teraz narazac. Zabierajmy sie stad.
– Tak, chodzmy – przytaknal Waldo.
Bylo oczywiste, ze to Waldo Turner stal na strazy na szczycie Diabelskiej Gory. Dal umowiony sygnal i przyszedl jakims sekretnym tunelem. Chlopcy obserwowali dwu poszukiwaczy, kiedy wytaczali glaz z otworu w scianie, przeszli przezen szybko i zasuneli lewarem kamien na miejsce. Cisza zalegla w czarnym jak smola szybie.
– Dokad oni poszli? – szepnal Pete.
– Moze z tej groty za sciana jest wyjscie na zewnatrz. Musi byc. W przeciwnym razie nie wialby ten wiatr wywolujacy jek. Prawdopodobnie dochodzi do tej groty jeden ze starych szybow kopalnianych, ktore zostaly zablokowane. Ben i Waldo musieli go ponownie otworzyc.
– Jak to sie stalo, ze szeryf i pan Dalton go nie znalezli? – spytal Pete.
– Pewnie jest zamaskowany – powiedzial Jupiter. – Musi byc jeszcze jedno wejscie wysoko na gorze. Inaczej Waldo nie dostalby sie tu tak szybko. Pewnie jest spora liczba takich ukrytych wejsc. Mysle jednak, ze czas najwyzszy isc po pomoc.
– Chodzmy! – wykrzyknal Pete entuzjastycznie.
Zapalili latarki i przeszli szybko przez dlugi szyb. Idac po wlasnych sladach niebawem dotarli do wielkiej groty, w ktorej byli poprzedniego wieczoru.
Kiedy zmierzali pospiesznie w strone tunelu wiodacego na zewnatrz, dwie postacie wyskoczyly nagle z mroku. Silne rece uchwycily Pete'a za ramie.
– Mam cie! – uslyszal ochryply glos.
Obejrzal sie i skierowal latarke na napastnika. Serce mu stanelo, gdy zobaczyl pociagla twarz z blizna i przeslonietym klapka okiem.
– Uciekaj, Jupe! – wydusil ze scisnietego gardla.
Jupiter stal oslepiony swiatlem latarki drugiego czlowieka.
ROZDZIAL 16. Opowiesc o diamentach
– Stoj spokojnie – powiedzial mezczyzna z przepaska na oku. – Cos sobie zrobisz, jak tak bedziesz biegal po ciemku.
Jupiter zebral sie na odwage.
– Watpie, czy dba pan o to, zeby mi sie nic nie stalo. Radze nas puscic. Mamy tu przyjaciol.
Nieznajomy rozesmial sie.
– Dzielny z ciebie chlopak. Dlaczego nie podejdziesz blizej, zebysmy mogli porozmawiac.
– Nie rob tego, Jupe! – wrzasnal Pete.
Wtem spoza snopu swiatla drugiej latarki rozlegl sie znajomy glos:
– Wszystko w porzadku, chlopaki, pan Reston jest detektywem!
Bob! Wszedl w krag swiatla i rozesmial sie serdecznie na widok zdumienia kolegow. Opowiedzial im, jak doszedl do przekonania, ze Ben i Waldo sa wmieszani w tajemnice Jeczacej Doliny, jak zdecydowal sie pojsc po pomoc, natknal sie po drodze na samochod z Newady i zobaczyl wysiadajacego zen, ubranego na czarno mezczyzne, ktory poszedl w strone Diabelskiej Gory.
– Pozniej, kiedy samochod z Newady minal mnie w drodze na ranczo, ogarnela mnie panika, zaczalem biec i wpadlem wprost na pana Restona.
– Sam Reston – przedstawil sie wysoki mezczyzna. – Jestem detektywem zatrudnionym przez firme ubezpieczeniowa. Kiedy wasz przyjaciel opowiedzial mi o swoich obawach, zdecydowalem pojsc z nim do jaskini, nie tracac czasu na droge na ranczo.