Dolina Smierci - Hitchcock Alfred (читаем полную версию книг бесплатно TXT) 📗
– To swinstwo wyglada jak olej lub asfalt – uznal Bob.
– Smierdzi duzo gorzej.
– Przypomina te obrzydliwa substancje, ktora wyprodukowales w laboratorium chemicznym – zasmial sie Bob.
– To mial byc eksperyment naukowy – zaczal z irytacja Jupe, ale po chwili i on zaczal chichotac. – Pamietasz, jak pan Perry dostal ataku, kiedy to wybuchlo i obryzgalo caly sufit?
Dwaj przyjaciele pokladali sie ze smiechu, idac w strone ubitego okregu. Widnialy na nim liczne slady opon ciezarowek.
– Ciezarowki! – Bob schylil sie i podniosl z ziemi niedopalek, taki sam jak te, ktore wczesniej znalazl Jupiter.
– Na pewno z “dostawa” – stwierdzil ponuro Jupe.
– Kompania Przewozowa Nancarrowa! Moze jest tu gdzies moj tata! – zawolal Bob.
Chlopcy rozejrzeli sie dokola po zanieczyszczonym terenie. Od okregu odgaleziala sie inna waska droga. Prowadzila na polnocny zachod, znikajac w lesie miedzy sosnami i brzozami.
– Popatrz tam – zaproponowal Jupiter.
Ponizej grzbietu po poludniowo-zachodniej stronie okregu widac bylo serie naturalnych grot. Slady opon prowadzily prosto do nich. Chlopcy natychmiast tam pospieszyli.
– Tato! Jestes tu? – krzyknal Bob. W gardle mu zaschlo z emocji.
Przyjaciele zblizyli sie do wylotow grot, ale wydobywajacy sie z nich piekacy odor okazal sie nie do wytrzymania. Zaczeli kaslac, charczec, wiec wrocili do punktu wyjscia.
– Ta jakby mniej smierdzi – uznal Jupe, zerkajac do groty znajdujacej sie najblizej drogi.
Zajrzeli do zacienionego wnetrza.
– Widze jakies kanciaste ksztalty – powiedzial Bob.
Chlopcy weszli glebiej i zatrzymali sie na chwile, by ich oczy mogly przywyknac do mroku. Przez ogromny, okragly otwor do groty przedostawalo sie nieco promieni slonecznych.
Bob i Jupe z przerazeniem rozgladali sie dokola. Cala grota az po sklepienie zastawiona byla setkami trzydziestolitrowych pojemnikow.
Jupe odczytal napis na etykiecie.
– Polichlorek dwufenylu – oznajmil.
– Kwasy – dodal Bob, czytajac nastepna nalepke.
– Zasady, utleniacze, odpady siarczane – kontynuowal Jupe.
Chlopcy popatrzyli na siebie ze zgroza.
– Toksyczne odpady – podsumowal Jupe.
– Trafilismy na skladowisko niebezpiecznych substancji – powiedzial Bob.
Nagle ogarnely ich ciemnosci. Spojrzeli ku wylotowi groty. Jakas ciemna, grozna postac zaslaniala caly otwor.
Znalezli sie w pulapce.
ROZDZIAL 14. BRUDNE INTERESY
– Jupiter! Bob! Co wy tu robicie? – uslyszeli.
Chlopcy popatrzyli jeden na drugiego.
– Daniel? – upewnil sie Jupiter.
– Skad wiedziales, ze to my? – spytal Bob.
– Wynoscie sie stad! – powiedzial ze zloscia mlody Indianin. – Nikt nie ma prawa przebywac w swietej dolinie.
– Nie – odparowal Jupiter. – To ty przyjdz do nas. Cos ci pokazemy. Zrozumiesz, dlaczego twoje plemie choruje.
Daniel zawahal sie, po czym wszedl do jaskini.
– Poczekaj chwile, zeby twoje oczy przywykly do ciemnosci – poradzil Jupiter.
– Mam nadzieje, ze nie robisz mnie w konia – ostrzegl Daniel.
– Jasne, ze nie – zapewnil Jupe.
Pokazal nowemu przyjacielowi metalowe pojemniki. Z jednego, ktory stal w koncu jaskini, wyciekala na ziemie trujaca zawartosc. Chlopcy szybko wyszli na zewnatrz, byle dalej od gryzacych oparow. Jupiter wyjasnil, co zawieraja trzydziestolitrowe kontenery.
– Toksyczne odpady, ktore zatruwaja nasza wode i powietrze? – nie mogl uwierzyc Daniel.
– Znowu masz czerwone oczy – powiedzial Bob. – My zreszta tez.
– To znaczy, ze woda z Truoc prawdopodobnie nie nadaje sie do picia, a mieso ryb do jedzenia – myslal glosno Daniel.
– Zwierzeta, na ktore polujecie, tez pija wode z tej samej rzeki – przypomnial Bob.
– W innych grotach panowal taki smrod, ze nawet nie moglismy wejsc do srodka – opowiadal Jupiter. – Musi tam byc pelno cieknacych pojemnikow.
Daniel zasepil sie. Pomyslal o niebezpieczenstwie, jakie niosa ze soba toksyczne materialy. W koncu wybuchnal:
– Kto osmielil sie skalac nasza swieta doline?
– Oliver Nancarrow – odparl krotko Jupiter. – Ten od kompanii przewozowej. Znasz go?
– Oczywiscie. Nasz wodz czasami pracuje dla niego. Ale przeciez pan Nancarrow pomaga naszej wiosce…
– A takze ciagle kreci sie tutaj – zauwazyl Bob. – Gdzie Nancarrow przetrzymywalby mojego tate, gdyby go porwal?
– Nie wiem. Nigdy nie bylem w tym koncu doliny. Ale mozemy wytropic twojego tate albo pana Nancarrowa.
– Czy znalazles nas, idac po tropach? – spytal Jupiter, kiedy wracali w strone ubitego okregu.
Daniel pochylil sie, studiujac liczne slady opon ciezarowek.
– Dziadek zwolnil mnie dzis rano ze spiewanej czesci obrzedow. – Przystanal, by przyjrzec sie uwazniej jakims duzym odciskom. – Martwil sie o was. Pozyczylem ciezarowke od cioci i znalazlem zepsutego pikapa. Wasze buty maja charakterystyczne rowki w podeszwach, wiec sledzenie was bylo dziecinnie latwe. Najpierw szly za wami dwie osoby, potem zauwazylem juz odciski trzech par butow, co znaczy, ze scigalo was troje ludzi. Biegliscie, dwukrotnie stoczyliscie walke, a potem rozdzieliliscie sie. Pete, jak sadze, poszedl inna droga, ale scigajacy podazali za wami dwoma.
– I ty zdolales to wszystko odgadnac? – spytal zdumiony Jupiter.
– Dobrze znam las – odparl po prostu Daniel – a wuj nauczyl mnie tropic slady.
– Czy powiedzialy ci one rowniez, kto uszkodzil pikapa? – zadal pytanie Jupe.
– Jak to? – Daniel byl wyraznie zszokowany.
Jupiter wyjasnil, co sie stalo z pedalem gazu.
– Kto moglby sie zdobyc na cos takiego? – Daniel pochylil glowe. Po chwili podniosl ja, patrzac na chlopcow roziskrzonym wzrokiem. – Ciesze sie, ze nic wam sie nie stalo. Pete musi byc fantastycznym kierowca.
Bob i Jupe przytakneli.
– Hmm – chrzaknal Bob, patrzac na Jupe’a.
Pierwszy Detektyw zrobil smutna mine. Bylo mu przykro, ze musi zadac brutalne pytanie.
– Danielu, czy poznajesz ten przedmiot? – Jupiter wyciagnal dlon, na ktorej lezala srebrna klamra z turkusem.
Daniel wzial ja bez slowa. Byla niemal identyczna jak ta, ktora sam nosil.
– To klamra mojego wujka. Gdzie ja znalezliscie?
– W dolinie, obok szkieletu – odparl Jupe. – Kiedy tu szedles, musiales po drodze zauwazyc wiele kosci.
Daniel zamknal oczy i pokiwal glowa. Zacisnal szczeki; po chwili nieco sie uspokoil.
– Teraz juz rozumiem, co chcial mi przekazac Stworca – szepnal. – “We wlasciwym miejscu, ale bez blogoslawienstwa”. Cialo wujka lezy w swietej dolinie, ale duch nie zostal poblogoslawiony, kiedy przenosil sie do zycia w zaswiatach.
Trzej chlopcy zamilkli na moment.
– Czy po drodze przygladales sie kosciom? – spytal miekko Jupiter.
– Nie mialem czasu sie zatrzymywac. Martwilem sie o was – powiedzial Daniel.
– Przykro mi, ale mam jeszcze gorsza nowine. W czaszce byly dwie dziury. Kula przeszyla ja na wylot.
– Ktos zastrzelil mojego wujka? – Daniel stal jak ogluszony. – Kto i dlaczego to zrobil?
Bob opowiedzial Danielowi o niby przypadkowej smierci Marka MacKeira i o tym, ze Nancarrow zamierzal pozbawic zycia rowniez pana Andrewsa i Trzech Detektywow.
– Sadzisz, ze wujek znalazl… to? – Daniel zatoczyl luk dokola.
– Mozliwe, ze zdemaskowal caly proceder – przyznal Jupiter.
Daniel cos sobie przypomnial.
– Podczas odprawiania obrzedow Dziadek dowiedzial sie, ze to obca czarownica sciagnela na nas chorobe. Przepelniona chciwoscia czarownica, ktora mozna zniszczyc, jedynie dajac jej to, czego zada.
– Ta czarownica jest Nancarrow – stwierdzil Jupe.
– Ale co to znaczy: dac jej to, czego zada? – dziwil sie Bob.
– Nie mam pojecia. – Daniel schowal do kieszeni klamre swojego wujka. – Musimy sie dowiedziec. – Wskazal na odciski szerokich opon na ziemi. – To samochod Nancarrowa. – Mlody Indianin ruszyl po sladach.