Tajemnica Pana Pottera - Hitchcock Alfred (читать книги без регистрации полные TXT) 📗
Rozdzial 4. Zbyt wielu przybyszow
Haines zaproponowal podwiezienie do Rocky Beach, ale Jupiter odmowil.
– Mam ze soba rower. I czuje sie dobrze.
– Jestes pewien?
– Absolutnie. Tylko nabilem sobie guza. – Jupiter ruszyl sciezka.
– Uwazaj na siebie, Jones! – zawolal za nim McDermott. – Ktos ci kiedys utrze nosa, jak bedziesz go dalej wtykal w nie swoje sprawy. I trzymaj sie blisko domu, slyszysz? Komendant na pewno bedzie chcial z toba porozmawiac.
Jupiter pomachal mu reka, wzial rower i stanal na skraju szosy, czekajac na przerwe w ruchu, zeby przejsc na druga strone. Brazowy ford, ktorego wczesniej zauwazyl, stal wciaz na poboczu nad plaza. Ruch sie przerzedzil i Jupe przebiegl wraz z rowerem. Zatrzymal sie przy fordzie, spojrzal w dol, na plaze. Byl odplyw i ocean zostawil szeroki pas mokrego piasku.
Po zboczu wspinal sie ku Jupe'owi najwspanialszy rybak, jakiego chlopiec w zyciu widzial. Nosil olsniewajaco biala koszule z golfem, na niej nieskazitelna, bladoniebieska kurtke z herbem na kieszeni i dopasowane do niej idealnie kolorem spodnie. Te z kolei pieknie harmonizowaly z niebieskimi trampkami. Na glowie rybak mial czapke jachtowa, ktora wygladala, jakby dopiero co zdjeto ja z polki sklepowej.
– Halo! – zawolal do Jupe'a, gdy sie zblizyl.
Jupiter zobaczyl teraz jego szczupla, opalona twarz, zbyt duze okulary sloneczne i wasy, tak wypomadowane, ze ich konce sterczaly niemal do uszu. Sprzet i koszyk wedkarski byly rownie doskonale, jak caly stroj.
– Poszczescilo sie? – zapytal Jupiter.
– Nie. Nie biora dzisiaj. – Mezczyzna otworzyl bagaznik forda i zaczal ukladac w srodku swoj sprzet. – Moze nie uzylem wlasciwej przynety, jestem poczatkujacym wedkarzem.
To nie ulegalo dla Jupitera watpliwosci. Wiekszosc znajomych rybakow wygladala znacznie mniej elegancko. Mezczyzna spogladal na samochod policyjny po drugiej stronie szosy.
– Czy to jakis wypadek? – zapytal.
– Nie. To prawdopodobnie wlamanie.
– A wiec nic ciekawego – mezczyzna zatrzasnal bagaznik. Otworzyl drzwi po stronie siedzenia kierowcy. – Czy to nie sklep tego znanego garncarza?
Jupe skinal glowa.
– Znasz go? Mieszkasz gdzies w poblizu?
– Tak, mieszkam niedaleko i znam garncarza. Wszyscy w miescie go znaja.
– Hm, niewatpliwie. Slyszalem, ze robi piekne rzeczy – zza ciemnych okularow mierzyl Jupitera od stop do glow. – Nabiles sobie strasznego guza.
– Upadlem – powiedzial Jupe krotko.
– Aha. Moze cie gdzies podwiezc?
– Nie, dziekuje.
– Nie? Tak, slusznie. Nigdy nie nalezy wsiadac do samochodu obcego czlowieka, co? – mezczyzna rozesmial sie, jakby powiedzial cos szalenie dowcipnego, potem uruchomil silnik, wyprowadzil samochod na szose, pomachal Jupiterowi na pozegnanie i ruszyl.
Jupe wsiadl na rower i wrocil do skladu zlomu. Nie wjechal jednak przez glowna brame. Minal ja i dotarl do miejsca, gdzie na pieknie pomalowanym plocie, z zielonego oceanu wynurzala sie ryba, patrzac z zaciekawieniem na zmagajacy sie ze sztormem okret. Chlopiec zsiadl z roweru i nacisnal oko ryby. Dwie deski plotu uniosly sie. Jupe przepchnal rower i wszedl przez otwor.
Byla to Zielona Furtka, jedno z sekretnych wejsc do skladu. Ciocia Matylda nie miala pojecia o zadnym z nich. Furtka prowadzila do pracowni Jupitera mieszczacej sie pod golym niebem. Dzieki sprytnie ulozonym wokol niej stertom zlomu, ciocia nie mogla go widziec, ale on slyszal jej glos. Musiala byc teraz kolo szopy z meblami, zajeta czyszczeniem nowo zakupionych mebli ogrodowych. Gromko przywolywala Hansa, by przyszedl jej z pomoca. Jupiter usmiechnal sie, oparl rower o warsztat, po czym odstawil zelazna krate za prasa drukarska i wsunal sie do Tunelu Drugiego, dlugiej, karbowanej rury, wyscielonej wewnatrz skrawkami dywanow. Prowadzila ona do wnetrza przyczepy kempingowej, czyli Kwatery Glownej Trzech Detektywow. Jupe przeczolgal sie przez Tunel Drugi, otworzyl klape, wspial sie do srodka i podszedl do telefonu na biurku.
Takze o telefonie ciocia Matylda nic nie wiedziala. Jupiter z przyjaciolmi, Bobem Andrewsem i Pete'em Crenshawem oplacali go z pieniedzy zarobionych praca w skladzie i z wynagrodzen, ktore od czasu do czasu otrzymywali za swa dzialalnosc detektywistyczna.
Jupiter nakrecil numer telefonu Pete'a. Pete odebral juz po drugim sygnale.
– Jupe! – wykrzyknal, wyraznie uszczesliwiony, ze slyszy glos przyjaciela. – Co bys powiedzial na to, zebysmy po poludniu wzieli nasze narty wodne i…
– Watpie, czy bede mial dzisiaj czas na surfing – ostudzil go Jupiter.
– O! Czy to oznacza, ze jestes z ciocia na wojennej sciezce?
– Wujek Tytus przywiozl dzisiaj troche mebli ogrodowych. Sa strasznie zardzewiale i ciocia Matylda wlasnie dyryguje Hansem przy usuwaniu rdzy i starej farby. Jestem pewien, ze jak mnie zobaczy, bede musial podzielic los Hansa.
Pete zdazyl sie przyzwyczaic do kraglych wypowiedzi przyjaciela i tylko zyczyl mu wesolego usuwania farby.
– Telefonuje nie z tego powodu – powiedzial Jupiter. – Czy mozesz przyjsc dzis o dziewiatej wieczor do Kwatery Glownej?
– Moge i przyjde.
– Czerwona Furtka Korsarza – rzucil krotko Jupiter i odlozyl sluchawke.
U Boba Andrewsa na telefon odpowiedziala mama. Bob byl w bibliotece, gdzie mial dorywcza prace.
– Czy moge zostawic dla niego wiadomosc? – zapytal Jupe.
– Oczywiscie, Jupiterze, ale pozwol, ze wezme kartke i olowek. Podajecie wiadomosci takim skomplikowanym jezykiem.
Jupiter nie skomentowal tego stwierdzenia. Odczekal, az pani Andrews wroci do telefonu i powiedzial:
– Czerwona Furtka Korsarza o dziewiatej.
– Czerwona Furtka Korsarza o dziewiatej – powtorzyla mama Boba. – Nie wiem, co to znaczy, ale mu powiem, jak wroci.
Jupiter podziekowal, odlozyl sluchawke i przez Tunel Drugi wycofal sie z Kwatery Glownej. Nastepnie znow otworzyl Zielona Furtke, wystawil rower na ulice i zwirowana sciezka podjechal do skladu.
Ciocia Matylda, uzbrojona w wyplamione gumowe rekawice, stala przed biurem.
– Wlasnie zamierzalam wyslac za toba policje – powiedziala. – Co sie stalo?
– Garncarza nie ma w domu, ale przyjechali juz goscie.
– Tak? Wiec dlaczego ich tu nie zabrales? Jupiterze, przeciez ci powiedzialam, zebys ich zaprosil.
Jupe ustawil rower przed biurem.
– Oni nie sa pewni, czy nie jestem przypadkiem Kuba Rozpruwaczem. Pojechali do gospody “Morska Bryza”. Jest ich dwoje. Pani nazwiskiem Dobson, ktora twierdzi, ze jest corka garncarza, i jej syn Tom.
– Corka garncarza? Smiechu warte, Jupiterze. Garncarz nigdy nie mial corki!
– Jestes pewna, ciociu?
– Oczywiscie. Nigdy o tym nie wspomnial… nigdy… Jupiterze, dlaczego oni mysla, ze jestes Kuba Rozpruwaczem?
Jupiter opowiedzial mozliwie najkrocej o zajsciu w biurze garncarza.
– Oni mysla, ze sie wlamalem do jego domu – zakonczyl.
– Co za pomysl! – ciocia Matylda nie posiadala sie z oburzenia. – Pokaz no tego guza. Idz w tej chwili do domu, a ja ci przygotuje kompres z lodu.
– To naprawde nic powaznego, ciociu.
– Jak to nic powaznego! Do domu! Juz! Ruszaj!
Jupiter poslusznie powedrowal do domu.
Ciocia Matylda przyniosla mu kompres i kanapke z maslem arachidowym, i szklanke mleka. Po kolacji zdecydowala jednak, ze jego guz nie jest gorszy od stu innych, ktore sobie w zyciu nabil. Pozmywala naczynia, pozostawiajac Jupiterowi wycieranie ich, a sama poszla umyc glowe.
Wujek Tytus zasnal blogo przed telewizorem i wasy drgaly mu lekko w rytm chrapania, kiedy Jupiter przemykal sie obok niego na palcach,.
Jupiter przeszedl na druga strone ulicy i okrazyl sklad zlomu. Tylny plot byl rownie bajecznie kolorowy jak frontowy. Rozposcieralo sie tutaj malowidlo przedstawiajace wielki pozar San Francisco w 1906. Plonace budynki i uciekajacy z przerazeniem ludzie, a na pierwszym planie piesek, ktorego oko stanowil sek w desce plotu. Jupiter wyciagnal sek, siegnal przez otwor i zwolnil haczyk. Trzy deski odsunely sie. To wlasnie byla Czerwona Furtka Korsarza. Za nia znajdowala sie tablica z czarna strzalka, wskazujaca droge do “Biura”. Idac we wskazanym kierunku, Jupe wczolgal sie pod sterte drewna i znalazl sie w przejsciu miedzy spietrzonymi wysoko rupieciami. Tedy dotarl do kilku grubych desek, ktore formowaly dach nad Drzwiami Czwartymi. Teraz musial sie tylko wsunac pod nie, podczolgac do plyty, pchnac ja i juz byl w Kwaterze Glownej.
Byla za kwadrans dziewiata. Czekal, odtwarzajac w myslach wydarzenia dnia. Za dziesiec dziewiata do przyczepy wsliznal sie Bob, a Pete zjawil sie punkt o dziewiatej.
– Czyzby Trzej Detektywi mieli nowego klienta? – zapytal wesolo, a kiedy zobaczyl guza na czole Jupitera, dodal: – Moze ty sam jestes tym razem klientem?
– Kto wie? – odparl Jupiter. – Dzisiaj po poludniu znikl garncarz.
– Slyszalem – powiedzial Bob. – Twoja ciocia wyslala Hansa na zakupy, moja mama spotkala go w sklepie. Podobno garncarz zostawil w skladzie ciezarowke i po prostu gdzies sobie poszedl.
Jupiter skinal glowa.
– Dokladnie tak bylo. Jego ciezarowka wciaz stoi kolo biura. Garncarz znikl, ale w Rocky Beach pojawilo sie kilka nowych osob.
– Na przyklad kobieta, ktora przybyla do gospody “Morska Bryza” krotko po tym, jak oberwales w leb? – zapytal Pete.
– Rocky Beach jest naprawde malym miastem – mruknal Jupiter.
– Spotkalem Hainesa – wyjasnil Pete. – Podobno ta pani twierdzi, ze jest corka garncarza. Jesli to prawda, dzieciak, ktory z nia przyjechal, musi byc jego wnukiem. Obled! Zabawny facet z tego starego garncarza. Nikt by nie przypuszczal, ze ma corke.
– Kiedys musial byc mlody – powiedzial Jupiter. – Ale pani Dobson i jej syn to nie jedyni nowi przybysze. Dwaj mezczyzni zatrzymali sie w Domu na Wzgorzu.
– W Domu na Wzgorzu? – powtorzyl Pete. – Ktos sie wprowadzil do Domu na Wzgorzu? Przeciez to kompletna ruina!
– W kazdym razie jechali tam dzisiaj. Interesujacym zbiegiem okolicznosci, zatrzymali sie dzis rano w skladzie zlomu, zeby zapytac o droge. Garncarz byl przy tym, co moze byc rowniez interesujacym zbiegiem okolicznosci. Widzieli sie nawzajem. A Dom na Wzgorzu jest tuz obok sklepu garncarza.