Skandalistka - Cornick Nicola (книги бесплатно без онлайн TXT) 📗
– Naszyjnik? – powtorzyla obojetnie, co go prawie przekonalo. Prawie, lecz nie calkiem. Postaral sie, by w jego glosie zabrzmiala nuta pogardy.
– Na pewno pani pamieta. Maly srebrny polksiezyc, ktory miala pani na szyi, kiedy podali pania Brookesowi na tacy. I potem na slubie. Zapewne blyskotka od ktoregos z pani kochankow.
Zacisnela wargi i uniosla podbrodek, napotykajac uporczywe spojrzenie Martina.
– To byl prezent od mego zmarlego meza, panie Davencourt. I nie zginal.
– Nie, rzeczywiscie nie zginal. Mam go tutaj. Jak tylko go znalazlem, od razu domyslilem sie, ze nalezy do pani. Charakterystyczny, prawda?
Wyjal naszyjnik z kieszeni. Juliana zbladla i szybko rozejrzala sie po sali balowej, chcac zobaczyc, czy nikt nie patrzy.
– Musialam go tu upuscic.
– Nie wierze pani, przykro mi. Widzi pani, lady Juliano, znalazlem go w trawie obok powozu hrabiny Lyon. Na pewno do tej pory zdazyla pani uslyszec o calej historii? Jak hrabina zostala napadnieta przez rozbojnikow w Hyde Parku dzisiejszego wieczoru?
Juliana lekko strzepnela rekami.
– Slyszalam o tym. Rzeczywiscie, dzis nie mowi sie o ni czym innym. Jesli zyczy pan sobie, zebym dolaczyla swoje gratulacje z powodu panskiej odwagi do tych wszystkich wyrazow uznania, ktore pan juz otrzymal, rozczaruje sie pan. I to bardzo. Moim zdaniem pan sie tylko przechwala.
Martin rozesmial sie.
– Moze gdyby moja kula dosiegla pania, teraz traktowalaby mnie pani powazniej.
Gwaltownie poderwala glowe i wbila w niego pelen wscieklosci wzrok.
– Nie strzelil pan wystarczajaco celnie, prawda? Zabieram swoj naszyjnik i ide. Niech pan poszuka kogos, komu spodobaja sie panskie historyjki.
– Och, nie! – Martin szybko odsunal srebrny lancuszek, kiedy wyciagnela reke, by go chwycic. Druga reka zlapal ja za nadgarstek i pociagnal za kompozycje z palm w donicach w rogu pokoju. Przypominalo to szamotanine z tygrysica. Juliana byla napieta jak struna i ze wszystkich sil starala mu sie oprzec, a jak tylko znalezli sie poza zasiegiem wzroku tlumu, zaczela walczyc. Ujal jej rece powyzej lokci i trzymal mocno.
– Prosze mnie natychmiast puscic. Zaczne krzyczec i wywolam skandal.
Mowila bardzo spokojnie i Martin jej uwierzyl. Wywolanie skandalu w zatloczonej sali balowej nie sprawiloby lady Julianie Myfleet najmniejszych trudnosci. Bylaby to dziecinna igraszka w porownaniu z innymi jej postepkami.
– Alez prosze – powiedzial pogodnie. – Jesli chce pani wy wolac skandal, prosze sie nie krepowac. Ja wywolam wiekszy, kiedy doniose na pania konstablowi.
W jej oczach zobaczyl blysk powatpiewania.
– Za dlugo byl pan za granica, panie Davencourt. Nikt w towarzystwie nie zdradza nikogo ze swojej sfery. To w zlym guscie.
– Och, doprawdy? W takim razie moze pani brat albo ojciec chcieliby uslyszec o pani najnowszej eskapadzie? A moze z ich opinia rowniez sie pani nie liczy? Zapewne nie upadlaby pani tak nisko, gdyby bylo inaczej. Jak daleko jest pani w stanie sie jeszcze posunac, lady Juliano?
Potrzasnal nia. Kipial z gniewu, ktory podsycila jej pozorna niefrasobliwosc. Jedna ze szmaragdowych szpilek wysunela sie z jej wlosow i z lekkim brzekiem upadla na posadzke. Zadne z nich nie spojrzalo w dol. Nie odrywali wzroku od siebie i nawet gdyby wszyscy w sali balowej patrzyli na nich, oni by tego nie zauwazyli. Martin puscil Juliane i odsunal sie nieco.
– Rozbieranie sie i udawanie prostytutki to nic w porownaniu z pani ostatnim wyczynem. Czy zdaje sobie pani sprawe z tego, co pani zrobila tej starej kobiecie? Czy rozumie pani jej strach i bol? Czy to pania w ogole obchodzi, czy tez zatracila pani te zdolnosc dawno temu? – Z gleboka odraza wciskal jej lancuszek do reki. – Niech go pani wezmie. Ale jesli kiedykolwiek uslysze, ze znow dopuscila sie pani czegos podobnego…
Gdy opuscil go gniew, zobaczyl, ze Juliana przeciska sie przez tlum na koncu sali, oddalajac sie pospiesznie od niego, ze spuszczona glowa. Nie wziela naszyjnika; wciaz trzymal go w reku. W jej pochylonej glowie i opuszczonych ramionach byla bezbronnosc. Wstydzil sie samego siebie i byl zly, ze tak sie czuje, bo wiedzial, ze racja jest po jego stronie. Mimo to serce wzbieralo mu wspolczuciem na mysl o tym, kim stala sie Juliana Myfleet.
Musiala poczuc na sobie jego wzrok, bo wyprostowala ramiona i zatrzymala sie przy grupce dzentelmenow, z szelmowskim usmiechem i wyzywajaca postawa. Na moment odwrocila ku niemu glowe, po czym wsunela reke pod ramie najblizszego ze swych adoratorow i majestatycznie wyszla z sali. Martin czul sie rozdarty miedzy podziwem dla jej tupetu a zlym przeczuciem, ze jego slowa nie wywarly na niej najmniejszego wrazenia.
Juliana nie pamietala twarzy ludzi, ktorych mijala po drodze, a Edward Ashwick musial zwrocic sie do niej trzykrotnie, zanim go zauwazyla. Podal jej ramie i razem wyszli z sali, a kiedy poprosila go, zeby odprowadzil ja do powozu, wyrazil tylko rozczarowanie, ze nie zamierzala zostac dluzej. Podczas drogi mowil o tym i owym i wygladalo na to, ze nie oczekuje odpowiedzi. I cale szczescie, bo Juliana slyszala tylko przepelniony wsciekloscia glos Martina Davencourta: „Rozumie pani, co pani zrobila tej starej kobiecie? Rozumie pani jej strach i bol? Czy to pania w ogole obchodzi, czy tez zatracila pani te umiejetnosc dawno temu?”. I, jak echo, glos hrabiny Lyon: „Oszczedzcie mnie. Jestem taka stara i zmeczona”.
– Dobrze sie czujesz, Juliano? – spytal nagle Edward. – Jestes bardzo blada.
Z wdziecznoscia podchwycila wymowke.
– Troche sie zmeczylam. Prosze, wybacz mi, Eddie. Ja… musze przez chwile odpoczac. Pojde do gotowalni.
– Naturalnie – powiedzial Edward z miejsca. – Skoro jestes pewna, ze poradzisz sobie sama.
– Jestem calkiem pewna, dziekuje.
– W takim razie zajrze jutro, zeby sprawdzic, jak sie czujesz.
– Bardzo prosze.
Od swiatel rozbolala ja glowa. Wylozony marmurem korytarz byl chlodny i opustoszaly. Oparla sie o framuge najblizszych drzwi i przylozyla dlon do czola. Byla taka zmeczona. I czula sie taka nieszczesliwa.
Z oczu poplynely lzy. Otarla je. Probowala udawac przed sama soba, ze nie placze. Ukradkiem zerknela w glab korytarza. Szczesciem nikogo tam nie bylo, a wiec pozwolila sobie na krotki szloch. Jego intensywnosc zaskoczyla ja i bardzo trudno bylo powstrzymac sie od kolejnego. „Byc moze pani brat albo ojciec chcieliby uslyszec o pani najnowszej eskapadzie? A moze z ich opinia rowniez sie pani nie liczy?”
Kiedys uwazala, ze Martin Davencourt jest nieciekawy, wrecz nudny. Teraz w jego oczach bylo tyle gniewu i namietnosci, ze od razu zrozumiala swoj blad. Jak by to bylo wzbudzic w takim mezczyznie milosc zamiast wscieklosci i szyderstw? Zaledwie przed tygodniem trzymal ja w ramionach i wowczas pragnela calej jego milosci i namietnosci. Teraz nigdy ich nie pozna.
Juliana pociagnela nosem, po czym rozszlochala sie na calego mimo prob powstrzymania placzu. Zakryla twarz rekami, usilujac sie opanowac. To bylo takie zenujace. I calkiem niewytlumaczalne. Nigdy nie plakala.
Ktos delikatnie polozyl jej dlon na ramieniu.
– Lady Juliano?
Przez sekunde, zdezorientowana, laknaca pociechy, pomyslala, ze to Joss, jej brat. Znow miala osiem lat i wiedziala, ze brat obejmie ja mocno, po chlopiecemu. Bedzie zaklopotany i szorstki, ale ona poczuje sie lepiej.
Wtedy rozpoznala ten glos. Jego glos. Martina Davencourta. Odskoczyla od niego jak oparzona, bolesnie swiadoma, ze twarz ma zalana lzami i nie ma sposobu, by to ukryc. Przez dluga chwile patrzyli na siebie. Twarz Martina byla ciemna i surowa, lecz w jego oczach kryla sie lagodnosc, na ktorej widok zapragnela rzucic mu sie w ramiona i blagac, zeby ja kochal i chronil. Przypomniala sobie zyczliwosc, ktora okazal jej w Ashby Tallant tamtego lata. Nawet jako pietnastolatek Martin Davencourt wiedzial, co to honor i prawosc.
– Przepraszam, jesli… – zaczal, ale wyzywajaco spojrzala mu w oczy i weszla mu w slowo.
– Jesli choc przez chwile pomyslal pan, ze martwie sie z powodu panskich slow, panie Davencourt, w takim razie grubo sie pan myli.
Ruszyla w glab korytarza z wyprostowanymi plecami, nie odwracajac glowy i nie patrzac na Martina. Przez cala droge czula na sobie jego wzrok.