Skandalistka - Cornick Nicola (книги бесплатно без онлайн TXT) 📗
Kiedy ja pocalowal, Juliana najpierw poczula ulge, a potem ogarnelo ja szalone pozadanie. Oparla sie o Martina, drzaca, steskniona, wdzieczna. Martin oderwal usta od jej warg.
– Calkowicie obojetny – powiedzial ze smiechem wyczuwalnym w glosie. Znow ja pocalowal, rozdzielil jej wargi, muskal jezykiem jej jezyk. Juliana jeknela cicho, gardlowo, na znak poddania. Oderwala sie i oparla dlonie o jego piers. Oddychala urywanie, a cale cialo tesknilo za jego dotykiem.
– Martinie, dowiodles, ze masz racje.
Znow wzial ja w objecia. Po dlugiej chwili wreszcie ja puscil i cofnal sie o krok, ale wyczuwala, ze z trudem nad soba panuje.
– Teraz i ja jestem usatysfakcjonowany.
Odwrocil sie w kierunku kurtyny z galazek wierzbowych.
– Dokad idziesz? – spytala skonsternowana Juliana. Martin zatrzymal sie, przytrzymujac odchylone galazki.
– Ide do twego ojca, aby poprosic go o pozwolenie ubiegania sie o twoja reke.
– Nie wyjde za ciebie! Martin popatrzyl na nia.
– Nie prosze cie o to – jeszcze.
– A kiedy to zrobisz…
– Kiedy to zrobie, ty sie zgodzisz.
Markiz Tallant podniosl sie z lozka i przeszedl do biblioteki, gdzie popijal wino z synem, kiedy lokaj zapowiedzial Martina Davencourta. Gosc wszedl do biblioteki i sklonil sie obydwu dzentelmenom. Joss spojrzal na twarz przyjaciela, po czym odstawil kieliszek i ruszyl ku drzwiom.
– Podejrzewam, ze sprawa, z ktora przyszedles, jest powaz na, Davencourt. Zostawie was samych. Bede w salonie, jesli przyjdzie ci ochota porozmawiac.
Martin podniosl reke.
– Prosze, nie wychodz przez wzglad na mnie, Tallant. Nie mam nic przeciwko twojej obecnosci przy tej rozmowie. – Zwrocil sie do markiza. – Milordzie, przyszedlem prosic o reke panskiej corki.
– Chce sie pan zenic z Juliana? – Markiz rzucil okiem w kierunku Jossa. – Rozmawial pan z nia dzis rano, panie Davencourt?
– Tak, milordzie. – Martin wygladal na nieco zaskoczonego.
Widzialem sie z nia przed chwila i powiadomilem ja o zamiarze proszenia o panska zgode na ubieganie sie o jej reke.
– Rozumiem – powiedzial markiz powoli. – Co ona na to? Martin usmiechnal sie z udanym smutkiem.
– Ze moge prosic pana, skoro tak mi sie podoba, ale ona ni gdy sie nie zgodzi.
Joss o malo nie udlawil sie ze smiechu. Ojciec spojrzal na niego z dezaprobata.
– Przepraszam, ojcze – odezwal sie Joss – ale to takie podobne do Juliany. Po prostu ciesze sie, ze to wlasnie Davencourt chce sie z nia zenic i ze nie zrazila go ta demonstracja niecheci.
– Dziekuje ci, Tallant. Naturalnie masz calkowita slusznosc, moje uczucie jest trwale. Milordzie… – zerknal na markiza – jesli moglbym prosic o zgode…
– Chwileczke, panie Davencourt – przerwal markiz. – Czy moja corka wspominala panu o swoim majatku?
Martin zmarszczyl brwi.
– Powiedziala tylko, ze zaoferowal jej pan fortune, milordzie, i ze odmowila jej przyjecia. – Kiedy dotarlo do niego znaczenie slow markiza, na twarz wystapil mu lekki rumieniec. – Nie chce zenic sie z panska corka dla pieniedzy, milordzie! Mam wlasny majatek i nie jestem lowca posagu.
– Spokojnie, Davencourt – zauwazyl markiz zartobliwie. – Nie ma potrzeby tak na mnie krzyczec. Nigdy pana o to nie podejrzewalem. Jestem panu zobowiazany i ciesze sie, ze chce sie pan zenic z Juliana.
– Cala radosc po mojej stronie, milordzie.
– Moja corka planuje natychmiast wracac do Londynu – ciagnal markiz. – Zapewne pan bedzie rowniez chcial wrocic i przekonac ja o swoich uczuciach?
– Tak.
– Cieszylbym sie – kontynuowal markiz powoli – gdyby wasz slub odbyl sie tu, w Ashby Tallant. – Wyciagnal reke, ktora po chwili Martin uscisnal. – Przywiez mi corke, Davencourt – powiedzial cicho. – To wszystko, o co prosze.
Po wyjsciu Martina Joss siegnal po butelke wina z Wysp Kanaryjskich, stojaca na kredensie, w milczeniu ponownie napelnil kieliszek ojca i uniosl swoj do toastu.
– To idealny maz dla Juliany, ojcze.
– Wiem o tym. Dziewczyna ma szczescie. W koncu. – Markiz westchnal. – Myslisz, ze go przyjmie?
– Bez watpienia. Kocha go. A Davencourt nie nalezy do tych, ktorych mozna latwo zniechecic, skoro raz zdecyduja sie dzialac w obranym kierunku.
Markiz skinal glowa i stekajac, usiadl w fotelu.
– Robi wrazenie rozsadnego czlowieka. To twoj przyjaciel, czy tak, Joss?
– Tak, ojcze. Choc nie jestem pewien, czy potraktujesz to jak rekomendacje.
Markiz parsknal smiechem.
– Pasuje. Pasuje bardzo dobrze. – Westchnal. – A wiec Juliana odmowila spadku, a mimo to znalazla meza. Kroki nasze go Pana sa czasem niezbadane, prawda, Joss?
Joss rozesmial sie.
– I bardzo szybkie – dodal.
Droga powrotna do Londynu okazala sie meczaca, totez Juliana nie ucieszyla sie zbytnio, kiedy ja powiadomiono, ze wlasnie przyszedl z wizyta sir Jasper Colling. Czekal w holu, podziwiajac swoje odbicie w srebrnym lustrze stojacym na bocznym stoliku. Na widok wchodzacej pani domu wyprostowal sie szybko i zaczesal wlosy do tylu. Zblizyl sie i ucalowal jej dlon, patrzac przy tym na nia z nieznosna poufaloscia. Juliana z trudem powstrzymala sie od natychmiastowej ucieczki na gore i starcia sladow pocalunku, ktory zlozyl na jej dloni. Nie mogla wprost uwierzyc, ze kiedys uwazala jego towarzystwo za mile.
– Juliano. – Sklonil sie niedbale. – Jak sie miewasz?
– Bardzo dobrze, dziekuje ci, Jasper. – Juliana westchnela.
– Moze posiedzimy chwile w bibliotece?
Gosc wszedl za nia do srodka i usiadl, odgarniajac poly fraka na boki.
– Nie widzielismy cie cale wieki, pomyslalem wiec, ze wpadne z wizyta i zobacze, co u ciebie slychac. Podobno bylas w Ashby Tallant.
– Wlasnie wrocilam, moge wiec poswiecic ci najwyzej kilka chwil. – Spojrzala na niego bacznie. – A wiec slyszales, ze pojechalam do domu? – Zakielkowalo w niej pewne podejrzenie.
– Chyba nie dlatego przyszedles, Jasper? Co jeszcze slyszales?
Colling usmiechnal sie, pokazujac zolte zeby.
– Nie moge zaprzeczyc. Slyszalem pewna pogloske. Staruszek w koncu zaoferowal ci pieniadze, czy tak? Wiedzialem, ze nie wyrzeknie sie ciebie na dobre. Krew nie woda.
Juliana gwaltownie westchnela. Powinna byla o tym wiedziec, powinna byla zdac sobie sprawe, ze ojciec juz zdazyl wcielic swoj plan w zycie, ujawniajac wiesc o jej spadku plotkarzom z towarzystwa. Najwyrazniej byl pewien, ze corka przyjmie jego warunki i choc tak sie nie stalo, teraz bedzie musiala odpierac ataki lowcow posagow, stad do Edynburga.
– O co ci chodzi, Jasper?
– Oto moja propozycja, Juliano. Pobierzemy sie, podzielimy sie pieniedzmi i kazde pojdzie w swoja strone. Nie da sie tego ujac lepiej. Nie bede ci sie narzucal. Juz dosc dawno temu zdalem sobie sprawe, ze nie jestes mna zainteresowana. Zapewne jestes oziebla. Massingham zawsze mowil…
– Oszczedz mi tego. Czy dobrze zrozumialam? Chcialbys sie ze mna ozenic dla pieniedzy, podzielic sto piecdziesiat tysiecy funtow na dwie rowne czesci i niech kazde z nas robi, co mu sie zywnie podoba?
– Wlasnie tak! Doskonaly plan, nie uwazasz? Juliana wstala.
– Ta plotka jest juz nieaktualna, Jasper. Niepotrzebnie sie tak spieszyles. Za kilka dni wszyscy uslysza, ze odmowilam przyjecia propozycji ojca, i wowczas nie bede juz takim smacznym kaskiem. – Z satysfakcja przygladala sie jego czerwonej, wscieklej twarzy. – Nie pomyslales o tym? Tak, to prawda. Odrzuci lam sto piecdziesiat tysiecy funtow.
Jasper wstal takze, z wyraznym trudem.
– Na litosc boska, dlaczego, Juliano?
– Nie spodobaly mi sie warunki, ktore postawil mi ojciec. Colling przeszyl ja gniewnym wzrokiem.
– Jestes chorobliwie dumna. Ja dla stu piecdziesieciu tysiecy funtow zrobilbym wszystko.
– Wlasnie. – Juliana usmiechnela sie czarujaco. – Wlasnie to udowodniles, czyz nie, Jasper? Do widzenia.
Polecila Segsbury'emu, by odprawial wszystkich odwiedzajacych, a sama, kompletnie wyczerpana, polozyla sie do lozka i zapadla w gleboki sen.
Nastepnego ranka sprawy wcale nie przedstawialy sie lepiej. Po sniadaniu Juliana oddalila sie do biblioteki. Zalowala, ze nie ma z nia Beatrix i ze Amy i Joss wyjechali z miasta. Teraz, kiedy przemyslala pare spraw, potrzebowala kogos, z kim moglaby porozmawiac. Dom znow wydal jej sie opustoszaly. Zastanawiala sie wlasnie, czy jednak nie zaryzykowac wyjscia i schronic sie u Annis i Adama, kiedy Segsbury zaanonsowal Edwarda Ashwicka.
– Pan Ashwick chcialby sie z pania widziec, lady Juliano. Zdaje sobie sprawe, ze nie przyjmuje pani gosci, ale pomyslalem, ze w tym wypadku moze bedzie pani chciala zrobic wyjatek.
Juliana odlozyla ksiazke, ktorej i tak nie czytala, i wyszla do holu. Wyciagnela obie rece na powitanie.
– Eddie! Jak milo cie widziec.
Edward Ashwick byl wyraznie skrepowany. Podszedl, obracajac kapelusz w rekach, pochylil sie i cmoknal ja w policzek.
– Witaj, Juliano. Jak sie miewasz?
– Bardzo dobrze, dziekuje – odparla z usmiechem. – Za to ty, Eddie… o co chodzi? Wygladasz na przygnebionego.
– Alez nie! – zaprzeczyl Edward, przybierajac sztucznie pogodna mine, ktora wbrew jego intencjom spowodowala, ze sprawial jeszcze bardziej przygnebiajace wrazenie. – Przyszedlem… chcialem… to znaczy slyszalem o ofercie twego ojca.
– Och, rozumiem – odparla Juliana, przestajac sie usmiechac. Dala mu znak, zeby udal sie za nia do biblioteki.
– Chcialem ci powiedziec – zaczal Edward, najwyrazniej zrozpaczony – ze nie musisz poczuwac sie do przyjecia kazdej propozycji z jego strony tylko po to, by go zadowolic. To znaczy nie chcialbym, zebys myslala, ze powinnas poslubic kazdego lajdaka, by dostac te pieniadze.
– Dziekuje ci. – Znow zaczela sie usmiechac, bo na mysl przyszedl jej Jasper Colling. – To mi nie grozi.
– Nie, naturalnie. – Edward robil wrazenie speszonego. – Nie chcialem sugerowac, ze jestes gotowa poslubic jakiegos lowce posagu, moja droga, tylko po to, by dostac te pieniadze. Na to zbyt dobrze cie znam. Nie chcialbym tez, bys myslala, ze ja sam szukam fortuny, ale… – przerwal, marszczac brwi.