Znachor - Dolega-Mostowicz Tadeusz (книги полностью бесплатно .TXT) 📗
Antoni kiwnal glowa.
— Dobrze mi u ciebie, Prokop, i zostane. A darmo chleba jesc nie bede. Poki zdrowia i sil starczy, roboty nie wyrzekne sie, bo i co by bez roboty bylo za zycie? A tobie za serce dziekuje.
Wiecej tez mowy miedzy nimi o tych sprawach nie bylo. I wszystko zostalo po staremu. Tylko przy stole matka Agata dawala teraz zawsze osobny talerz Antoniemu i najtlustsze kaski dla niego sama wybierala.
W najblizszy piatek, kiedy to zjazd we mlynie bywal najwiekszy, Wasil wyszedl na podworze w krotkim, nowym kozuszku, w karakulowej, wysokiej czapie i w dlugich butach z lakierowanymi cholewami. Chodzil tak jak gdyby nigdy nic na oczach wszystkich. Chlopi geby szeroko otwierali i jeden drugiego lokciem w bok tracal, bo nikt uwierzyc nie mogl, ze to prawda, co baby opowiadaly, ze robotnik Prokopa Mielnika, jakis przybysz z daleka, Antoni Kosiba, cudem z kalectwa Wasila wyleczyl.
Jak glosne przedtem bylo nieszczescie Wasila, tak glosno teraz mowiono o jego wyzdrowieniu. Mowiono w Biernatach i w Radoliszkach, w Wickunach i w Nieskupej, w Pobereziu i w Gumniskach. A stamtad wiesci szly dalej, az po zascianki Romejkow i Kuncewiczow, po wielkie wioski nad Ruczejnica i jeszcze dalej. Tam mniej ludzie sie tym zajmowali, ze wzgledu na odleglosc, ale tu, pod bokiem, o nadzwyczajnym wyzdrowieniu we mlynie wszyscy pamietali.
Totez gdy pod koniec lutego, na wyrebie w Czumskim lesie, padajaca brzoza przygniotla gospodarza z Nieskupej, Fiodorczuka, sasiedzi uradzili wiezc go do mlyna, do Antoniego Kosiby. Przywiezli go prawie bez duszy. Krew mu sie gardlem rzucala i nawet jeczec juz przestal.
Gdy rozwalenki ciagnione przez malego, pekatego konika stanely przed mlynem, Antoni akurat worek z otrebami niosl do swirna.
— Ratuj, bracie — odezwal sie don jeden ze starowiercow. — Sasiada nam drzewo przygniotlo. Czworo dzieci malych sierotami okraglymi zostanie, bo matke w zeszlym roku pochowalim.
Wyszedl i Prokop, a ci do niego, by wstawil sie za nimi. — Twego syna wyleczyl, niechze i Fiodorczuka ratuje.
— Nie moja sprawa, dobrzy ludzie — odpowiedzial Prokop powaznie — ani mu zabronic nie moge, ani kazac. To jego rzecz.
Tymczasem Antoni otrzepal rece z maki i przykleknal na sniegu przy saniach.
— Wezcie go ostroznie — powiedzial po chwili — i niescie za mna. Po wyzdrowieniu Wasila Antoni juz na stale pozostal w przybudowce.
Tam bylo mu wygodniej, a i tak pusta stala. Tam tez zaniesiono Fiodorczuka. Do wieczora Antoni zajmowal sie nim, a wieczorem poszedl do izby, gdzie czekali chlopi nieskupscy.
— Dzieki Bogu — powiedzial — wasz sasiad mocny mezczyzna i grzbiet zostal caly. Tylko szesc zeber mu zlamalo i obojczyk. Zawiezcie go do domu i niech lezy, poki krwia pluc nie przestanie. Jak tylko mu na kaszel sie zbierze, mech lod lyka. Goracego mu nic nie dawajcie. Tak samo reka lewa niech nie rusza. Zgoi sie. Za dni dziesiec niech po mnie kto przyjedzie, to sam zobacze.
— A nie umrze?
— Ja nie prorok — Antoni wzruszyl ramionami — ale mysle, ze jezeli zrobicie wszystko, jak mowie, to wyzyje.
Zabrali Fiodorczuka i odjechali. Nie minelo jednak dni dziesiec, a z tejze Nieskupej przywiezli nowego pacjenta. Parobek jednego z gospodarzy przy rabaniu lodu na rzece posliznal sie przy zamachu i rozwalil sobie siekiera stope niemal do kostki. Czy siekiera byla zardzewiala, czy z lapcia jakies paskudztwo do rany weszlo, dosc iz noga w oczach czerniala. Sam ranny zdawal sobie sprawe z tego, ze to gangrena.
Antoni tylko pokrecil glowa i mruknal:
— Ja tu juz nie pomoge. Noga przepadla.
— Ratuj choc zycie! — blagal biedak.
— Trzeba noge obciac tu, w tym miejscu. — Antoni wskazal nad kolanem. — Kaleka na cale zycie zostaniesz i jeszcze mnie bedziesz przeklinac. Jeszcze powiesz, ze byl sposob.
— Przysiegam, bracie, ratuj zycie. Toz sam widze czarne plamy. Gangrena.
— Jak chcesz — zgodzil sie po namysle Antoni.
Operacja byla nader bolesna i oslabila chorego tak, ze przez kilka dni nie bylo mowy o zabraniu go do domu. Jednak zyciu jego juz nic nie grozilo.
Po tych wypadkach slawa Antoniego Kosiby wzrosla jeszcze bardziej. Zaczeli niemal codziennie zjawiac sie chorzy z roznymi dolegliwosciami. Temu oczy zaropialy, ze swiata Bozego nie widzial, drugiego w kosciach lamalo, trzeci narzekal na kolki, inny dusil sie kaszlem. Bywali i tacy, ktorzy sami nie wiedzieli, co im jest, slabowali i tyle.
Antoni nie wszystkim pomagal. Niektorych od razu odsylal, mowiac, ze na ich chorobe nie ma lekarstwa. Innym kazal rozmaicie: a to worek z goracym piaskiem do brzucha przykladac, a to soli nie sypac do jadla i miesa nie jesc, a to wywary z roznych ziol pic. I tak jakos sie skladalo, ze kto od niego z porada wyszedl, zawsze do zdrowia wracal, a jesli i nie calkiem, to chociaz ulge w cierpieniu mial.
Bylo w okolicy kilku znachorow. W Pieczkach u hrabiego Zantofta stary owczarz umial roze zamawiac i bol zebow tak samo, a i w innych chorobach rozumial sie tez. Jedna baba, Bielakowa z kolonii Nowe Osiedle, znala sposob na liszaje i na szczesliwy porod; zakrystian w Radoliszkach robaki wypedzal i na krwotoki pomagal. Ale wszyscy oni kazali mowic jakies modlitwy albo tajemnicze zaklecia, wykonywali nad chorym jakies znaki lub dawali im amulety.
Natomiast ten nowy znachor, Antoni z mlyna, nic takiego nie robil. Popytal, popatrzyl, pomacal, pozniej jak bledny chodzil po izbie, czolo gwaltownie pocieral, oczami przewracal i potem od razu mowil, jak cierpienie leczyc.
W okolicy duzo spierano sie w sprawie, ktory znachor ma lepszy sposob leczenia. Pod jednym wszakze wzgledem Antoni Kosiba przewyzszal wszystkich: nie bral pieniedzy. Gdy chorzy przynosili oselke masla, kuraka, torbe bobu, zwitke domowego plotna lub wantuszek welny, przyjmowal to, dziekujac krotkim mruknieciem, gdy nie przynosili nic, leczyl ich tak samo. Czasami biedniejszym rozdawal to i owo, a reszta i tak szla do spizarni Mielnikowej. Sam Antoni niewiele potrzebowal dla siebie: ot, aby starczylo na palenie, na pare juchtowych butow i na jaki taki przyodziewek. Na to wystarczal zas jego zarobek we mlynie, bo pracy bynajmniej nie porzucil, chociaz Prokop tak z wdziecznosci za syna, jak i przez wzglad na to, co Antoni im oddawal, sam go do tego namawial.
A tymczasem naplyw pacjentow rosl. Zdarzaly sie juz nawet takie dni, gdy Antoni nie mogl urwac ani godziny na robote. Pod jego drzwiami stalo po dziesiec i wiecej furmanek z obloznie chorymi. Tacy, co sie czuli jeszcze na silach, przychodzili piechota, chyba ze przybywali z daleka, bo i takich zdarzalo sie sporo.
W alkierzu, w sionce i w samej izbie, po katach, wyrastaly istne stosy podarkow, bo matka Agata godzila sie brac jeno to, co do pozywienia, natomiast plotno, welne, len, skory baranie i cielece, pierze, a przede wszystkim ziola, na ktore to jedynie lapczywy byl Antoni, lezaly na kupie.
— Smieci tu u ciebie jak w kotuchu — mowila szerokobiodra Zonia, podpierajac sie pod boki — a wszelkiego dobra jak u Zyda za piecem. Powiedzialbys, to ci uprzatnelabym... Podloge tez wyszorowac trzeba...
— Niech tam. — Machnal reka. — Mnie i tak dobrze.
— Okna umyc tez warto — dodawala. — Obejdzie sie.
— Mezczyzna bez opieki, jak ogrod bez plotu.
Antoni milczal w nadziei, ze gdy nic nie odpowie, Zonia jak zwykle postoi, postoi, a potem zabierze sie i pojdzie. Lubil ja nawet, cenil jej zyczliwosc, ale wolal byc sam. Zonia jednak tym razem nie ustepowala.
— Chlop z ciebie, Antoni, zaradny. Tylko swojej korzysci nie umiesz patrzec. Ho, ho, jakie bogactwa moglbys zebrac, zebys zechcial. Tyle narodu przychodzi do ciebie. Pomagac chorym to, owszem, chrzescijanska rzecz. Jak biednemu, to i za darmo, ale az wnetrznosci we mnie przewracaly sie, zes od takiego na przyklad bogacza jak Dulejko z Bierwiatow tylko polkozuszek wzial. On by ci krowe dal, jakbys zazadal. Pieniadze wielkie moglbys zebrac.
— Nie potrzebne mi pieniadze. — Wzruszyl ramionami. — Ja i tak glodu nie cierpie, a nie mam dla kogo zbierac.