Znachor - Dolega-Mostowicz Tadeusz (книги полностью бесплатно .TXT) 📗
— Kto ze zlym duchem ma do czynienia — mowila — ten krzywdzi ludzi i zyje nieuczciwie.
A o nim nikt nic niedobrego powiedziec nie moze.
Nie ma zadnych przyczyn, dla ktorych jedna istota ludzka do drugiej odczuwa sympatie. Przychodzi to skads, z powietrza czy z zewnatrz. I Marysia nie wiedziala, dlaczego polubila znachora. Dosc, ze cieszyla sie, ilekroc zajrzal do sklepu. Tego dnia zas cieszyla sie tym bardziej, ze miala don prosbe.
— Jak to dobrze, ze stryjcio Antoni przyszedl — mowila usmiechnieta. — Chce stryjcia naciagnac...
— Jak to naciagnac, panienko?
— A prosze mi obiecac, ze stryjcio spelni, gdy o cos poprosze. Pogladzil brode i spojrzal jej w oczy:
— Wszystko, co bede mogl.
— To bardzo dziekuje! Tu na Koscielnej mieszka pewna staruszka. Bardzo biedna. Otoz w ostatnich czasach nogi jej tak obrzekly, ze wcale chodzic nie moze. Blagala mnie, zeby stryjcia poprosic, by do niej wstapil i rady udzielil.
— Niech tam. — Usmiechnal sie. — Pojde do niej, choc ja po domach nie chodze. Ale nie ma nic darmo.
— Ona jest bardzo uboga — zaczeta nieco zmieszana Marysia.
— Nie o nia mi chodzi — przerwal — ale w nagrode panienka musi mi zrobic przyjemnosc i wziac ten gosciniec. Mowiac to polozyl na ladzie paczke.
— Co to jest? — zdziwila sie.
— Niech panienka zobaczy. Niewiele to, ale panience sie przyda. Rozwinela paczke i zaczerwienila sie.
— Material... I bransoletka...
— Prosze nosic, panienko, na zdrowie i na ozdobe. Potrzasnela glowa.
— Ja tego przyjac nie moge. Nie, nie! Z jakiej racji?... Dlaczego pan mi takie prezenty robi?
— Odmowi panienka? — zapytal cicho.
— No, jakze ja moge od pana!... I za co?
— Zrob laske, panienko. Wez. Tobie sukienka i te tam blyskotki przydadza sie, a dla mnie to wielka radosc. Ot, jakbym ci kawalek serca dawal. Nie wolno odepchnac. To z wdziecznosci. Z wdziecznosci za to, ze odkad tu do panienki przychodze, lzej mi jakos.
— Ale to musialo drogo kosztowac!
— Co tam kosztowalo. — Machnal reka. — Panienka przecie wie, ze ja dla siebie nic nie potrzebuje... to jest... tak dotychczas myslalem, ze nic nie potrzebuje, a okazalo sie, ze i ja mam swoje fanaberie, zachcianki... Ot, wymyslilem sobie, ze trzeba miec kogos na swiecie, jakas dobra duszyczke, o ktorej jak sie wspomni, to lzej czlowiekowi zyc na swiecie. Starzeje sie juz. A na starosc przychodzi tesknota do ciepla. Polubilem szczerze panienke. No, wez! Niewazny to gosciniec, ale z serca. Wez! Samotna jestes i ja samotny, a moja samotnosc gorsza, bom stary. Pozwolisz, panienko, choc tam od czasu do czasu okazac, ze ci dobrze zycze.
Dziewczyna byla wzruszona. Wyciagnela don rece i scisnela mocno jego wielkie, spracowane dlonie.
— Dziekuje, bardzo dziekuje, stryjciu Antoni. Nie zasluzylam na to, ale dziekuje.
Wieczorem po powrocie do domu pokazala pani Szkopkowej otrzymane prezenty.
— Jaki on dobry, prosze pani — mowila. — Coz ja dla niego jestem, obca dziewczyna. Az wstydzilam sie przyjac, ale wiedzialam, ze zmartwilabym go bardzo odmowa.
— Popatrz, popatrz. — Pani Szkopkowa krecila glowa. — Uwazaj, zeby z tego twoja przepowiednia nie sprawdzila sie.
— Jaka przepowiednia?
— A ze on sie z toba ozeni. Marysia wybuchnela smiechem.
— Co pani mowi! Pani go widac nie zna! On jest stary i jemu takie rzeczy w ogole do glowy nie przychodza. A zreszta — dodala z przekora — lepszy on pewno od niejednego mlodego.
I byla w tym powiedzeniu prawie zupelnie szczera. Prawie zas dlatego, ze jednak znala pewnego mlodego chlopca, ktory sie jej bardzo podobal. Znajomosc zaczela sie tak samo w sklepiku, ale juz dawno, bo przed dwoma laty. Byl to mlody pan Czynski, syn wlasciciela Ludwikowa. Przez caly rok nie bylo go w okolicy. Uczyl sie na inzyniera. Ale lato zawsze spedzal w Ludwikowie, skad czesto do Radoliszek wpadal. Czasami z rodzicami samochodem lub pieknym powozem i wowczas na chwile tylko zabiegal do sklepu pani Szkopkowej, czasami sam konno lub na motocyklu. Wtedy przesiadywal w sklepie godzinami.
Chlopak byl zywy, zapalny i taki ladny, jakiego drugiego w zyciu Marysia nie widziala. Wysoki, smukly, czarny jak smola, opalony na braz. Tylko oczy mial takie niebieskie jak ona, a to wygladalby na Cygana. Przy tym ruchliwy byl, wesoly, halasliwy, gdy wpadal, zdawalo sie, ze caly sklep jest od niego jednego pelen. Smial sie, spiewal nowe melodie (bardzo ladnie spiewal!), pokazywal rozne sztuki. Raz nawet rownymi nogam na lade wskoczyl ku zgorszeniu szofera, ktory akurat musial po mego przyjsc.
Ale najlepiej lubila, gdy opowiadal. Mlody byl jeszcze, zaledwie o siedem lat od niej starszy, lecz. Boze drogi, czego on nie widzial, gdzie nie zdazyl byc! Zjezdzil chyba cala Europe. Byl w Ameryce i na roznych egzotycznych wyspach. I jak opowiadal! A mial co opowiadac, bo z ta bujna swoja natura wciaz narazal sie na rozmaite przygody. Wytrzasal je jedna po drugiej jak z rekawa.
Moze nawet podejrzewalaby go o blage, gdyby nie to, ze o jego awanturach glosno bylo w cale] okolicy, ze wszyscy wiedzieli, ile klopotow ma stary pan Czynski z synem. Razu pewnego w Radoliszkach podczas jarmarku wjechal konno do szynku i tam poklocil sie z mlodym Zarnowskim z Wieliszkowa, o co pozniej byl pojedynek. Innym znowu razem zatrzymal pociag w czystym polu, ulozywszy na torze wielkie ognisko. Duzo anegdotek o nim kursowalo w powiecie. Nie bylo jednak miedzy nimi takich, ktore by ujme lub wstyd przynosily.
Chyba te o kobietach. Gadano, ze zadnej nie przepusci, ze z kazda, ktora sie nawinie, flirtuje i ze niejedna przez niego oczy wyplakala.
Marysia jednak nie wierzyla tym plotkom. A nie wierzyla z dwoch powodow. Po pierwsze, nie chciala wierzyc, a po drugie, miala dowody. Pan Leszek na kobiety nie zwracal uwagi. Sama to zaobserwowala. Ilekroc dluzej zasiedzial sie w sklepie, wszystkie miejscowe pieknosci przylatywaly tu jedna za druga. Gdy ktora pod sklepem zobaczyla jego konia albo motocykl, jak szalona pedzila do domu, sztafirowala sie w najladniejsza sukienke, podkrecala loczki, nakladala najlepszy kapelusz i przychodzila niby po pocztowki czy po papier listowy.
A Marysia tylko smiala sie z tego, bo mlody Czynski ani na nie spojrzal.
— To pan sciaga mi kupujacych, panie Leszku — mowila don, gdy znowu zostawali sami. — Pani Szkopkowa powinna byc panu wdzieczna.
— Jezeli przyjdzie jeszcze jedna, pokaze jej jezyk! — grozil udajac irytacje. Trzeba trafu, ze w piec minut pozniej przynioslo pania aptekarzowa. Wytloczona byla jak na bal, a wyperfumowana tak, ze w sklepie trudno bylo oddychac. Czynski, dlugo nie myslac, wprawdzie nie pokazal jezyka, ale zrobil cos jeszcze gorszego: zaczal udawac, ze kicha. A jak zaczal, tak kichal raz po razie przez caly czas, poki uperfumowana dama nie wyleciala ze sklepu jak z procy, czerwona z gniewu i polprzytomna.
Od tego czasu znienawidzila Marysie i ile razy spotkala pania Szkopkowa, zapewniala, ze nie kupi niczego u niej za jeden zlamany grosz, poki w sklepie bedzie ta obrzydliwa dziewczyna.
Pani Szkopkowa martwila sie utrata klientki, zburczala nawet Marysie, sama nie wiedzac za co, ot, na wszelki wypadek, ale jej nie wydalila.
Pani aptekarzowa byla moze juz niemloda, ale niezaprzeczenie ladna, i na mlodsze jednak pan Leszek nie zwracal uwagi, nawet na takie, co ubieraly sie szykownie lub pochodzily z dobrych rodzin, jak siostrzenica proboszcza, jak corka inzyniera drogowego lub jak panna Pawlicka, siostra doktora. Oczywiscie pochlebialo to Marysi. Pochlebialo zas tym bardziej, ze Leszek byl okropnie zarozumialy, co uwazala za jego wielka wade. Podczas gdy z nia byl prosty i wesoly, wobec innych ludzi zachowywal sie sztywno i wyniosle. Za pan brat rozmawial tylko z bogatszymi ziemianami z okolicy, na reszte patrzyl z gory. Czesto powtarzal, ze jego matka jest z domu hrabianka, a ojciec pochodzi z magnackiej, senatorskiej rodziny i ze w calym wojewodztwie, oprocz Radziwillow i Tyszkiewiczow, nikt nie ma prawa wyzej nosa zadzierac niz Czynscy.