Zapalka Na Zakrecie - Siesicka Krystyna (электронные книги бесплатно txt) 📗
– A jak pani tu spedza czas? Nie nudno? – zwrocila sie do mnie matka Marcina. Zaprzeczylam.
– Mam tu znajomych. Chodzimy na wycieczki, na przystan, gramy w tenisa. Nie, ja sie nie nudze!
Dawalam Marcinowi szanse. Mogl teraz w naturalny sposob wlaczyc sie do naszej paczki. Wystarczylo male pytanie w rodzaju: "Czy moglbym sie wybrac kiedys z wami?" i to zalatwiloby sprawe. Ale on nie powiedzial ani slowa. Siedzial bokiem do stolika i przygladal sie moim sandalom. Nie wynikalo to bynajmniej z niesmialosci. W wyrazie jego twarzy, w postawie byla zwyczajna obojetnosc. Zreszta z jego zachowania, ze swobody, z jaka podawal ogien swojej matce, siegal po popielniczke, pil kawe, latwo bylo odczytac duze wyrobienie. Najwyrazniej Marcin nic nie chcial.
Przy pozegnaniu – wychodzilysmy pierwsze – mamy dokonczyly formalnosci wymienily oprocz grzecznosciowych formulek takze i swoje nazwiska.
– Dziwna jakas para… – stwierdzila mama, kiedy wolno szlysmy w strone domu – ona bardzo mila, on taki mrukowaty i posepny, jak chmura gradowa. W ogole sie nie odzywal, zauwazylas?
– A co mial mowic, mamo?
– No… mogl cos powiedziec do ciebie czy do mnie, ja wiem… byle co! Nie lubie takich ludzi, ktorzy robia laske, ze zyja!
W domu zastalysmy zabeczana Alusie.
– Co ci sie stalo? – przestraszyla sie mama.
– Poszlyscie sobie, a ja to co? Nie moglyscie mnie zawolac?
– Przeciez gralas w durnia!
– Przez cale zycie mam grac w durnia? – obruszyla sie.
– Na pewno przegralas i dlatego jestes zla! – domyslilam sie. – Jak nie umiesz przegrywac, to nie graj! – dorzucilam sentencjonalnie i scielac lozko zastanowilam sie, jaki by z tego sloganu moral wyciagnac dla siebie. Ostateczna decyzje pozostawilam na nastepny dzien. Mialam przeciez w mojej rozgrywce jeszcze jeden atut. Nie wiedzialam tylko, czy Marcin go dostrzegl…
Obudzilam sie z uczuciem niepokoju. Mama szykowala sniadanie, Alusia spod reki wyjadala jej gotowe kanapki.
– Bo ja sie strasznie spiesze, mamo! Idziemy na jagody! Moge wziac ten garnuszek? A co ty bedziesz robila?
– Umowilam sie na przystani z mama Miski. Mada, pojdziesz ze mna? Wyskakuj z tych betow, na co czekasz?
– Najchetniej zostalabym dzis w domu. Jestem troche zmeczona tym upalem.
Mama spojrzala na mnie z niedowierzaniem.
– Boli mnie glowa… – dodalam.
– Jak chcesz! Jezeli ci przejdzie, to przyjdz do mnie na przystan!
– Dobrze – zapewnilam skwapliwie – na pewno mi przejdzie, jak sobie troche poleze.
Mama przyniosla mi proszek od bolu glowy i sniadanie do lozka.
– Chcesz, zeby Miska do ciebie przyszla?
– Oj, nie… Moze usne? – podsunelam jej czolo do pocalowania.
– Goraczki to ty nie masz… – powiedziala mama z ulga.
Ala porwala garnuszek i wybiegla. Zamknelam oczy. Mama szybko zapakowala swoja torbe plazowa.
– Wzielas olejek?
– Wzielam.
– A okulary?
– Wzielam, spij!
Chcialam, zeby jak najszybciej wyszla i zeby nie wracala. Kiedy zamknela za soba drzwi, odczekalam chwile i jak szalona wyskoczylam z lozka. Umylam sie, ubralam i w blyskawicznym tempie sprzatnelam pokoj. Byla dziesiata. Dla zabicia czasu zaczelam rozwiazywac krzyzowke w "Przekroju". Uporalam sie z nia w pol godziny. Zmienilam uczesanie wracajac do niesmiertelnych kitek nad uszami. Napisalam list do babci Emilii. W chwili kiedy zaklejalam koperte, ktos zastukal do drzwi. Czulam, ze serce podskoczylo mi do gardla.
– Prosze!
Nie omylilam sie. Marcin wszedl do pokoju. A wiec dostrzegl moj atut!
– Odnosze zgube – powiedzial przesuwajac reka po wlosach – maly drobiazg zostawiony wczoraj na stoliku w Bistro… – patrzyl mi w oczy napastliwie, z usmiechem sowicie okraszonym ironia.
Najwyrazniej domyslil sie, ze niczego w Bistro nie zgubilam! Moj pierscionek, zostawiony tam celowo, srebrzyl sie jadowicie na jego wyciagnietej dloni.
– Nasze matki dosc wyraznie opisaly sobie domy, w ktorych mieszkaja. Dlatego trafilem!
Dlatego i ja na niego czekalam. W zyciu nie myslalam tak intensywnie, jak w tej chwili. Pierscionek wyjelam z torebki. Marcin nie widzial go na moim palcu nawet przez chwile. Nieznosne bylo to jego kpiace spojrzenie.
– Prosze bardzo. – Podszedl do mnie, ciagle trzymajac pierscionek na otwartej dloni. Usmiechnelam sie.
– To nie moj pierscionek. Bardzo zaluje, bo ladny…
Dlon zacisnela sie gwaltownie. Nasze role odwrocily sie. Nikczemna, teraz ja patrzylam na Marcina szyderczo. Przegralam pierscionek, ale wygralam partie… Oparlam sie plecami o szafe i czekalam. Nastepna kwestia nalezala do Marcina. Nie zazdroscilam mu. Suflera nie bylo.
– A… gdybym przymierzyl? Tak jak pantofelek Kopciuszka?
Wyciagnelam reke w jego strone. Marcin wsunal mi pierscionek na palec. Zatrzymal sie przy stawie. Marcin nie mogl wiedziec, ze nosilam go zawsze na malym palcu. Byl to srebrny pierscionek z duzym kwarcytem, ktory najlepiej wygladal na malym palcu!
– Trzeba szukac dalej! – rozesmialam sie. – Ja najwyrazniej jestem tylko niedobra siostra. Wsunal pierscionek do kieszeni.
– Mialem najlepsze intencje! – zapewnil,
– Nie watpie i dziekuje!
Marcin spojrzal w okno. Jaskrawilo sie tam niebo pieknego dnia.
– Nie szkoda pogody na siedzenie w domu? – spytal.
– Szkoda – przyznalam – i wlasnie ide na przystan.
– Ja takze ide na przystan, moze wyjdziemy razem?- zaproponowal gladko.
– Mozemy.
Zbyt wiele obiecywalam sobie po tej wspolnej drodze. Marcin szedl obok mnie, malomowny, z neurastenicznym spojrzeniem. Pozegnalismy sie przy wejsciu na przystan, nikt mnie z nim nie widzial, ani Ewka, ani Tomasz. I nikomu nie opowiedzialam o tej historii. Nawet Misce. Nastepny dzien nie przyniosl nic nowego. Dopiero w piatek spotkalam Marcina przy kiosku "Ruchu". Stal w olbrzymim ogonie po czasopisma. Skinal reka, kiedy zauwazyl, ze mam zamiar praworzadnie ustawic sie w kolejce.
– Ta pani stala za mna! – obwiescil gromko, na pewno nikt nie uwierzyl, ale jakos i nikt nie zaoponowal.
– Tu jest twoje miejsce, Mada! – powiedzial przesuwajac sie troche do przodu.
Po raz pierwszy zwrocil sie do mnie po imieniu. Kupil ostatni numer "Magazynu Polskiego", dla mnie juz zabraklo.
– Wez, jak przeczytasz, to mi oddasz – zaproponowal.
Wzielam. Wracajac usiedlismy na lawce, tej samej, na ktorej kiedys siedzialam z Miska. Automatycznie zaczelam przerzucac kartki "Magazynu" – i zatrzymalam sie przy ktoryms z artykulow. Marcin zajrzal do "Panoramy". Kiedy skonczylam czytac, ogarnely mnie refleksje: bo bylo tak zwyczajnie! Po prostu siedzac na lawce pod kosciolem przegladalismy prase, nie silac sie na zadne rozmowy. Postawilam na swoim i teraz spotykajac Marcina, bede mogla wolac spokojnie: "Czesc, Marcin! Co u ciebie?" A przeciez tylko o to mi chodzilo, o nic wiecej! Uparlam sie, ze go poznam i prosze bardzo – poznalam! Babcia Emilia powiedzialaby kategorycznie: "Uwazam sprawe za zalatwiona, koniec dyskusji!" Ale we mnie bylo ciagle jakies napiecie, coraz mniej satysfakcji, coraz wiecej lagodnej, spokojnej zyczliwosci dla Marcina. Trzepnal reka w plachte "Panoramy" i rozesmial sie.
– Spojrz! Fenomenalny dowcip! – podsunal mi do obejrzenia jakis rysunek.
Obejrzalam. Zegar na kosciele wydzwonil czwarta. Zlozylam pisma.
– Na czwarta umowilam sie na kortach. Ty grasz w tenisa, Marcin?
– Gram. Ale was jest straszna gromada. Nie lubie tego.
– Pustelnik?
– Pustelnik? – rozesmial sie. – Nie, po prostu nie mam na to ochoty. Moge cie odprowadzic, jezeli chcesz. Wstalismy. Marcin wzial moja rakiete.
– Macie jakies plany na jutrzejsze przedpoludnie? – zapytal.
– Kajaki. Czemu?
– Jutro przed poludniem moglibysmy zagrac kilka setow… ale ty pewnie wolisz kajaki?
Zawahalam sie.
– O key – uprzedzil moja decyzje – kajaki to wspaniala rzecz! Rozumiem!
Ale ja nie rozumialam. Na nasz widok Miska wpakowala pilke w siatke i stanela jak wryta. Ewa przygladala sie Marcinowi z oglupialym wyrazem twarzy. Marcin swobodnie wymachujac rakieta kroczyl obok mnie z mina doskonale obojetna. Uklonil sie Misce, uklonil sie Ewie i oddajac mi rakiete powiedzial: