Szkarlatny Kwiat - Orczy Baroness (полные книги TXT) 📗
– Znow jeden z twoich urojonych spiskow – odrzekla z udana wesoloscia. – Zrobilbys lepiej, gdybys powrocil na twoje miejsce i nie przeszkadzal mi w sluchaniu muzyki.
Nerwowym ruchem zaczela wachlarzem wybijac takt o porecz lozy. Selina Storace spiewala wlasnie "Che fare" i caly teatr z przejeciem sluchal pieknego glosu primadonny. Chauvelin nie ruszyl sie z miejsca i z niezmaconym spokojem patrzyl na ruchy nerwowej reki, ktora zdradzala, ze strzala trafila celnie.
– A wiec? – rzekla nagle w tym samym niedbalym tonie.
– A wiec obywatelko?
– Co grozi mojemu bratu?
– Mam dla ciebie wiadomosci o nim i zdaje sie, ze cie zainteresuja, ale najpierw pozwol mi wszystko wytlumaczyc. Czy moge?
Pytanie bylo zbyteczne. Wiedzial dobrze, ze choc Malgorzata byla w dalszym ciagu odwrocona od niego, kazdy nerw drgal w oczekiwaniu.
– Przed kilkoma dniami prosilem cie o pomoc. Francja potrzebowala jej i myslalem, ze bede mogl liczyc na ciebie. Tymczasem zawiodlem sie. Od tego czasu moje liczne zajecia i twoje swiatowe obowiazki rozdzielily nas, chociaz zaszlo duzo nieprzewidzianych faktow…
– Do rzeczy, do rzeczy -przerwala. – Muzyka jest czarujaca i sluchacze zaczna sie niecierpliwic twoim szeptaniem.
– Chwileczke, obywatelko. Tegoz dnia, kiedy mialem honor spotkac cie w Dover, w godzine po otrzymaniu twej ostatecznej odpowiedzi, wszedlem w posiadanie pewnych dokumentow, ktore mi wyjawily nowy plan ucieczki calej bandy arystokratow, pomiedzy innymi i zdrajcy de Tournay. Plan ten zorganizowany zostal przez tego intryganta, zwanego "Szkarlatnym Kwiatem". Niektore nici tego tajemniczego spisku wpadly w moje rece, ale nie wszystkie i potrzebuje ciebie… musisz mi dopomoc, aby zdobyc caly klebek.
Malgorzata sluchala go ze wzrastajacym niepokojem. Wzruszyla ramionami i rzekla lekcewazaco:
– Czy ci nie powiedzialam juz raz, przyjacielu, ze mnie nic nie obchodza ani twoje plany, ani "Szkarlatny Kwiat"? Gdybys nie byl wspomnial o moim bracie…
– Troche cierpliwosci, blagam cie, obywatelko – ciagnal dalej, z flegma. – Dwaj dzentelmeni lord Antony i sir Andrew byli tej samej nocy w "Odpoczynku Rybaka".
– Wiem, widzialam ich tam.
– Wiedzialem juz przez moich szpiegow, ze naleza do tej przekletej ligi. Sir Andrew przewiozl de Tournay i jej dzieci przez kanal. Gdy ci dwaj mlodzi ludzie zostali sami w gospodzie, moi szpiedzy wtargneli do kawiarni, zwiazali i obezwladnili tych dwoch kawalerow, wydobyli papiery z ich kieszeni i oddali mi je.
W mgnieniu oka zgadla, gdzie lezalo niebezpieczenstwo.
Papiery? Czyzby Armand byl nieostrozny? Sama mysl o tym przepelniala ja zgroza, ale ciagle jeszcze nie chciala zdradzic, ze sie leka, i nie przestala smiac sie wesolo.
– Twoja bezczelnosc przechodzi wszelkie granice! Rabunek polaczony z gwaltem! I to tu, w Anglii, w przepelnionym zajezdzie? Twoi ludzie mogli byc schwyceni na goracym uczynku!
– Wiec coz? oni sa dziecmi Francji i w dodatku maja rutyne, ktora nabyli u twego powolnego slugi. Gdyby ich schwytano, byliby bez slowa protestu poszli do wiezienia, do ciezkich robot, nie wydawszy nikogo. W kazdym razie warto bylo zaryzykowac. Niekiedy napelniony hotel jest bezpieczniejszy, niz ci sie to zdawac moze, a moi ludzie maja doswiadczenie.
– Dobrze, a te papiery? -spytala niedbale.
– Choc dowiedzialem sie z tych dokumentow o niektorych nazwiskach… i dzialalnosciach… ktore wystarcza mi, aby na razie przeszkodzic spiskowi, nie wywnioskowalem z nich, niestety, kim jest "Szkarlatny Kwiat".
– W takim razie, przyjacielu, nie postapiles ani o krok dalej, niz byles poprzednio, nieprawdaz? Mozesz mi zatem pozwolic wysluchac w spokoju ostatniej czesci arii? Ach! -dodala, udajac ze ziewa ze znudzenia. – Gdybys nie byl wspomnial o moim bracie…
– Dochodze wlasnie do jego sprawy, obywatelko. Miedzy znalezionymi papierami byl tez list do sir Andrew Ffoulkes'a, pisany przez twego brata St. Justa.
– No i coz z tego?
– Ten list wskazuje, ze twoj brat nie tylko sprzyja nieprzyjaciolom Francji, ale jest ich pomocnikiem, jezeli nie czlonkiem ligi "Szkarlatnego Kwiatu".
Ostatecznie cios zostal zadany. Malgorzata dawno go juz oczekiwala.
Za nic nie chciala okazac leku, przeciwnie, usilowala zachowac nadal ton lekcewazacy, zartobliwy i aby sie opanowac, skupiala wszystkie sily i zasoby swej inteligencji. Nawet teraz, gdy padl cios, nie stracila zimnej krwi. Wiedziala, ze Chauvelin mowi prawde. Byl zanadto powazny i oddany ohydnej sprawie, zanadto dumny ze swych rodakow_wywrotowcow, aby ponizac sie do podlych i bezcelowych klamstw.
Ten list Armanda, tego nieostroznego szalonego Armanda, znajdowal sie w rekach Chauvelina! Malgorzata wierzyla w to niezachwianie, jak gdyby widziala go na wlasne oczy. Wiedziala, ze Chauvelin zachowa go do swoich celow i ze uzyje go przeciwko Armandowi lub zniszczy stosownie do korzysci, jakie moze osiagnac. Wszystko to wiedziala, a smiala sie wciaz dalej wesolym, pustym smiechem.
– A wiec moj drogi – rzekla zwracajac sie do niego przez ramie i patrzac mu prosto w oczy
– czyz nie powiedzialam ci, ze jest to z pewnoscia jakis urojony spisek? Armand w lidze z tym zagadkowym "Szkarlatnym Kwiatem"! Armand pomagajacy tym francuskim arystokratom, ktorymi pogardza! Winszuje ci! Ta bajka jest rzeczywiscie znakomitym tworem twej fantazji!
– Pozwol mi dodac, obywatelko
– rzekl z naciskiem – ze St. Just jest skompromitowany bez najmniejszej nadziei ratunku.
W lozy zapadlo przez kilka sekund glebokie milczenie. Malgorzata siedziala wyprostowana bez ruchu, probujac zebrac mysl, zorientowac sie w polozeniu, powziac jakiekolwiek postanowienie.
Na scenie Storace konczyla arie i w stylowej sukni wedle mody XVIII wieku klaniala sie klaskajacej z zapalem publicznosci.
– Chauvelin – rzekla w koncu glosem bardzo spokojnym i pewnym
– przyjacielu, musimy sie w koncu porozumiec. Zdaje mi sie, ze moj umysl zardzewial w tym mglistym klimacie. Powiedz mi, czy pragniesz goraco dowiedziec sie, kim jest "Szkarlatny Kwiat"?
– To najzacieklejszy wrog Francji, obywatelko, i tym niebezpieczniejszy, ze pracuje w ukryciu.
– Tym szlachetniejszy, chcesz powiedziec… dobrze. A teraz pragniesz zmusic mnie do szpiegostwa, w zamian za zycie mego brata Armanda… czy tak?
– Fe! dwa brzydkie slowa, piekna pani – zaprotestowal grzecznie Chauvelin – nie moze byc mowy o "zmuszaniu", a przysluga, o ktora cie prosze w imieniu Francji, nie moze byc nigdy nazwana brzydkim mianem szpiegostwa!
– W kazdym razie tak te czynnosc tu nazywaja – odparla oschle. – Wiec to jest twoim dazeniem?
– Moim dazeniem jest to, abys wyprosila przebaczenie dla Armanda St. Just, oddajac mi mala usluge.
– Jaka?
– Po prostu, zebys dzis wieczorem zwracala baczna uwage na wszystko. Obywatelko St. Just, sluchaj: pomiedzy papierami, ktore znalezlismy przy sir Andrewie byla notatka. Patrz – dodal, wyciagnawszy z kieszeni skrawek papieru i podal jej do przeczytania.
Byl to ten sam skrawek papieru, ktory przed 4 dniami obaj mlodziency mieli w rekach, w chwili gdy napadli na nich szpiedzy Chauvelina. Malgorzata wziela go machinalnie i nachylila sie, aby przeczytac. Dojrzala tylko dwie linie, skreslone widocznie umyslnie zmienionym pismem.
Polglosem odczytala tresc:
– "Pamietajcie, ze tylko w waznych wypadkach mozemy sie spotkac. Macie wszystkie potrzebne wskazowki. Jezeli chcecie jeszcze ze mna pomowic, bede na balu G."
– Co to ma znaczyc?
– Przeczytaj jeszcze raz, to zrozumiesz.
– W rogu jest maly znak -czerwony kwiatek.
– Tak.
– "Szkarlatny Kwiat"! -zawolala zywo – a G. oznacza bal Grenville'a… bedzie dzis wieczorem na balu u lorda Grenville'a!
– I ja w ten sposob to rozumiem, obywatelko -potwierdzil Chauvelin.
– Gdy moi szpiedzy zwiazali i przeszukali sir Andrewa Ffoulkesa i lorda Antony'ego Dewhursta, kazalem ich przeniesc do pewnego opuszczonego domu, ktory wynajalem na drodze ku Londynowi. Przetrzymalem ich tam az do dnia dzisiejszego, ale po znalezieniu tego oto papieru postaralem sie, aby jak najpredzej staneli w Londynie i zdazyli na bal lorda Grenville'a. Rozumiesz? Z pewnoscia beda mieli mnostwo rzeczy do omowienia ze swym wodzem. Poszukaja sposobnosci widzenia sie z nim, jak to zreszta sam zaproponowal. Dlatego tez dzis rano dozorcy znikneli i dwaj dzentelmeni znalezliw swym wiezieniu wszystkie zamki i bramy otwarte, a na podworzu dwa dobre, osiodlane konie. Nie widzialem ich jeszcze, ale nie ulega watpliwosci, ze przyjechali do Londynu, co kon wyskoczy. Teraz widzisz, obywatelko, jakie to proste.