Tajemnica Jeczacej Jaskini - Hitchcock Alfred (электронные книги бесплатно TXT) 📗
– To wyglada jak dworzec kolejowy duzego miasta! – wykrzyknal Bob. – Nigdy nie widzialem tak ogromnej groty. – Jego glos brzmial glucho i odlegle.
– Halo! – zawolal Pete.
– Halo… halo… halooo – powtorzylo echo.
Chlopcy rozesmiali sie.
– Halo… haloooo! – wykrzykiwal Bob.
Podczas gdy Pete i Bob zabawiali sie echem, Jupiter badal dokladnie sciane groty.
– Chodzcie tu! – zawolal ich nagle.
W scianie byl maly, czarny otwor – poczatek tunelu, ktory zdawal sie prowadzic na zewnatrz. Chlopcy przebiegli swiatlami latarek po wszystkich scianach groty i zobaczyli wiele podobnych otworow. Doliczyli sie dziesieciu tuneli, biegnacych od duzej groty w glab gory.
– Masz ci problem – powiedzial Pete. – Ktorym tu isc?
Wszystkie pasaze wygladaly jednakowo – byly wysokosci wzrostu Pete'a i ponad metrowej szerokosci.
– Zdaje sie, ze Jaskinia El Diablo jest wielkim kompleksem korytarzy i grot, ciagnacych sie wewnatrz calej gory – powiedzial Jupiter.
– Pewnie dlatego ludzie szeryfa nie znalezli El Diablo – zauwazyl Bob. – Wsrod tylu przejsc latwo mu bylo sie ukryc.
– Tak, to mogloby byc wytlumaczenie – przytaknal Jupiter.
– Jak w ogole powstaje taka jaskinia? – zapytal Pete, rozgladajac sie wokol.
– Glownie wskutek erozji – wyjasnil Bob. – Czytalem o tym w bibliotece. Gora tego rodzaju uformowana jest ze skal o roznej twardosci. Woda wsiaka w te bardziej miekkie i powoli je kruszy. Taki proces trwa czasami miliony lat. Dawno temu znaczna czesc tego terenu byla pod woda.
– Bob ma racje – przytaknal Jupiter – ale ja nie jestem pewien, czy te wszystkie tunele powstaly w naturalny sposob. Niektore z nich wygladaja na wykute przez czlowieka. Byc moze przez bande El Diablo.
– Albo poszukiwaczy, Jupe – powiedzial Bob. – Czytalem, ze szukano zlota w tej okolicy.
Pete oswietlal latarka jeden pasaz po drugim.
– Do ktorego wchodzimy? – zapytal.
– Przeszukanie tych wszystkich korytarzy moze nam zajac miesiac – odezwal sie Bob. – Zaloze sie, ze dalej tez sie rozgaleziaja.
– Prawdopodobnie – przytaknal Jupiter. – Na szczescie jest prosty sposob wyeliminowania wiekszosci z nich. Chcemy sie dowiedziec, skad bierze sie to zawodzenie. Musimy po prostu przy wejsciu do kazdego pasazu sluchac tak dlugo, az znajdziemy ten, z ktorego dobiega jek.
– Racja! – wykrzyknal Pete entuzjastycznie. – Bedziemy szli za jekiem.
– Ale Jupe – zatroskal sie Bob – ten jek chyba ustal. Od kiedy weszlismy do srodka, nie slyszalem go wiecej.
Chlopcy stali nieruchomo nasluchujac pilnie. Bob mial racje. Jaskinia milczala jak grob.
– Co to moze znaczyc? Jak myslisz, Jupe? – pytal Pete niespokojnie.
Jupiter krecil glowa skonsternowany.
– Nie wiem. Moze to chwilowe. Moze, cokolwiek to jest, zacznie swoj jek na nowo.
Czekali jednak na prozno. Minelo dziesiec minut i w jaskini nie rozlegl sie najslabszy nawet dzwiek.
– Jupe, pamietam, ze ostatni raz slyszalem jek przed upadkiem tego glazu – odezwal sie wreszcie Bob. – Tylko, prawde mowiac, nie bardzo potem sluchalem.
– Bylismy zbyt podekscytowani, zeby sluchac – przyznal Jupiter.
– Nie mozemy wiedziec na pewno, kiedy ustal.
– Do licha, i co teraz?! – zaklal Pete.
– Moze znowu sie zacznie – powiedzial Jupiter z nadzieja. – Pan Dalton mowil przeciez, ze jaskinia jeczy nieregularnie. Mysle, ze czekajac powinnismy przeszukiwac jeden korytarz po drugim.
Bob i Pete zgodzili sie chetnie. Wszystko bylo lepsze od bezczynnego stania w pelnej widmowych cieni grocie. Bob narysowal znak zapytania i strzalke przy pierwszym otworze i weszli w glab pasazu.
Poruszali sie ostroznie, oswietlajac latarkami droge przed soba, az po niecalych dziesieciu metrach korytarz sie skonczyl. Przejscie blokowala sterta obsunietych kamieni.
– Pan Dalton mowil, ze wiele korytarzy jest kompletnie zablokowanych wskutek trzesienia ziemi – przypomnial sobie Bob.
– Myslisz, ze moze sie to powtorzyc? Moze to niebezpieczne, wchodzic w te tunele? – zaniepokoil sie Pete.
– Nie, sklepienia sa bardzo mocne – zapewnil go Jupiter. – Te kamienie spadly wskutek poteznego wstrzasu i tez tylko w najslabszych miejscach. To jest bardzo bezpieczna jaskinia.
Zawrocili i ponowili probe w nastepnych czterech tunelach, pieczolowicie znaczac swa droge. Wszystkie cztery byly jednak podobnie zablokowane.
– Tracimy czas – zniecierpliwil sie w koncu Jupiter. – Rozdzielimy sie i kazdy bedzie przeszukiwal inny korytarz. Nie mozna sie w nich zgubic.
– Kazdy z nas pojdzie swoim tunelem az do konca – zgodzil sie Bob. – Chyba ze sie okaze, iz nie jest zablokowany po kilkunastu metrach albo rozgalezia sie.
– Tak jest – powiedzial Jupiter. – Jesli ktorys z nas znajdzie niezablokowany pasaz, wroci tu i poczeka na innych.
Zaglebili sie, kazdy w innym tunelu. Jupiter odkryl, ze jego korytarz powstal w naturalny sposob tylko na krotkim odcinku. Potem dostrzegl w swietle latarki drewniane slupy i belki spiete z nimi klamrami i podtrzymujace sciany i strop, jak w kopalnianym szybie. Przeszedl jeszcze pare metrow, studiujac bacznie sciany i podloze.
Nagle wyrosla przed nim sciana z kamieni i gliny, ktora zamykala szczelnie szyb. Kiedy przyklakl, by zbadac ja dokladnie zauwazyl maly, czarny kamien, ktory go zaintrygowal. Byl zupelnie inny niz te, ktore widzial wokol. Podniosl go i schowal do kieszeni.
W tym momencie w tunelu rozlegl sie krzyk:
– Jupe! Bob! Szybko!
Tymczasem Bob trafil swym korytarzem wprost do nowej groty, podobnej do pierwszej. Rozgladal sie po niej ciekawie. Bylo w jej scianach rowniez pelno otworow do nastepnych pasazy. Wlasnie zdecydowal zawrocic i podzielic sie swym odkryciem z pozostalymi, gdy dobiegl go krzyk Pete'a. Rzucil sie pedem do wejscia do tunelu, ktorym przeszedl.
Jupiter biegl spiesznie ku otworowi pasazu Pete'a, gdy cos zwalilo sie na niego z impetem. Rozlozyl sie jak dlugi na kamiennej podlodze, a jakies szalone stworzenie wczepilo sie w niego pazurami.
– Pomocy! – wrzasnal mu w ucho glos Boba.
– Bob, to ja – krzyknal.
Wczepiajace sie w niego rece zwolnily uchwyt i obaj chlopcy oswietlili sie nawzajem latarkami.
– Rany Boskie, myslalem, ze cos mnie zaatakowalo – powiedzial Bob.
– Odnioslem akurat to samo wrazenie – odparl Jupiter. – Wpadlismy w panike slyszac wolanie Pete'a…
– Pete! – zawolal Bob.
– Biegnijmy!
Wpadli obaj do tunelu, ktorym poszedl Pete. Zdawal sie dluzszy od innych. Biegli spory kawalek, nim dostrzegli swiatlo latarki Pete'a.
– Tu jestem! – wolal.
Stal posrodku duzej groty z pobladla twarza. Snop swiatla jego latarki byl skierowany na sciane po lewej stronie.
– Tam… bylo… cos – wyjakal. – Widzialem. Cale czarne i blyszczace.
Bob i Jupiter zwrocili swe latarki na to samo miejsce. Nie bylo tam nic, poza kamienna sciana.
– Moze to tylko nerwy, Pete – powiedzial Bob. – Moze powinnismy sie jednak trzymac razem.
Jupiter podszedl do wskazanego przez Pete'a miejsca i przykucnal.
– To nie byly tylko nerwy Bob – powiedzial. – Zobacz.
Bob i Pete zblizyli sie do Jupe'a. Na kamiennej podlodze widac bylo dwa duze, ciemne, jajowate slady. Slady stop. Blyszczaly w swietle latarki.
– Co… – Bob zawahal sie – co to jest, Jupe?
– Cos mokrego – odpowiedzial Jupiter – prawdopodobnie woda.
– Hm – Pete przelknal nerwowo sline. – Mowilem wam, ze cos widzialem. Kiedy wyszedlem z tunelu uslyszalem szmer. Skierowalem tam latarke i zobaczylem… te… te rzecz! Tu, pod sciana. To bylo duze. Bylem tak zaskoczony, ze upuscilem latarke, a kiedy ja podnioslem, tego juz nie bylo.
Jupiter ogladal w swietle latarki podloge wokol sladow. Byla zupelnie sucha, podobnie sciany i sklepienie.
– Nic poza tym nie jest mokre – powiedzial. – Pete ma racje. Cos stalo w tym miejscu. Cos, co zostawilo mokre slady.